przyjaciel_domowy_XIV

O jak błogo umierać za Ojczyznę

Ludwik Narbutt

Na odgłos walki co zawrzała w Koronie, powstała i Litwa, by odnowić wiekową unię z Polską. Car zbezcześcił ją mianem „ojcowizny swojej”. Litwa krwią najszlachetniejszych synów zmywała tę plamę ze swego czoła. Moskwa żelazną stopą przygniotła pierś Litwy, by stłumić ducha, co rwał się do czynu, do życia; car wysłał najzręczniejszych swoich katów, by „zbuntowaną“ Litwę zakuli na nowo w żelazną obrożę ojcowizny carskiej. Car sam znaczył granice Polski szubienicami, mogiłami, zgliszczami popalonych siół i dworów.

Jak ongić Bolesław na kresach Polski wbijał żelazne słupy w Dnieprze, tak dziś pale szubienic, na których kostnieją najszlachetniejsze ofiary, są granicznemi słupami Polski. Rozpięta na torturowem łożu niewoli nie przestawała Litwa protestować orężem na polu walki i ofiarami na rusztowaniach przeciw jarzmu moskiewskiemu; całe piekło mąk przebyła ona z rezygnacją męczeńską i dotąd jeszcze przyświeca całej Polsce wspaniałym wzorem poświęcenia i wytrwałości. Litwa dodała cały promienny zastęp do litanji naszych bohaterów i męczenników. Na ciemnem tle borów i puszcz litewskich rysują się posągowe, rycerskie postacie: Narbutta, Sierakowskiego, Koziełły, Kołyszki, Wisłoucha, Swiętorzeckiego, ks. Maćkiewicza i wielu innych. Dziwnie poetyczny urok owiewa te postacie młode a takie hartowne, spiżowe, których czoła smutne okrywa cierniowy wieniec chwały.

Najpierwsze miejsce w tem bohaterskiem gronie zajmuje Ludwik Narbutt, który przez dłuższy czas był duszą litewskiego powstania. Jest to jedna z najwznioślejszych i najpoetyczniejszych postaci, jakie wydało obecne powstanie. Z porozrzucanych luźnie po dziennikach szczegółów, ułożyliśmy życiorys tego wodza litewskiego, który zgasł tak wcześnie, w samym kwiecie wieku, pełen nadziei i zasług położonych około ojczyzny.

Ludwik Narbutt urodził się w r. 1831 w parafji Ejszyszkiej, w powiecie lidzkim, województwie Wileńskiem, z ojca Teodora, znanego dziejopisarza Litwy. Pod kierunkiem światłego ojca i najzacniejszej matki, rozwijały się w chłopcu wyższe umysłowe zdolności i charakter prawy. Dzieckiem jeszcze objawiał wzniosły polot myśli, czuł już, że mu rosły orle skrzydła. W chwili takiej poetycznego natchnienia, czy też może proroczego jasnowidzenia, dwunastoletni chłopiec pocierając czoło odezwał się naiwnie do matki: „Opromienię je lub zhańbię, bo dwie te ostateczności przeczuwam”.

Jako uczeń był Narbutt powszechnie kochany i szanowany przez nauczycieli i kolegów, młodzi współtowarzysze uznawali siłę i wyższość jego ducha i chętnie poddawali się jego wpływowi. Nadszedł r. 1848, w którym Europa wśród konwulsyjnych wstrząśnięć odbyła poród idei demokratycznej. Odgłos tej burzy rozleciał szeroko aż po krańce Europy; prąd dziejowy jakby prąd elektryczny wstrząsał i Polskę, budząc ją z letargu niewoli. Ale tylko pojedyncze błyski niby iskry elektryczne migały wśród tej głuchej czarnej nocy co ołowianą ciszą zawisła nad Polską, i gasły pod mroźnym oddechem caratu. Nie zdołały się one złączyć w jeden płomień, lub rozniecić pożar w martwych, śpiących żywiołach. I Wilno budziło się ze snu, co młode, ogniste, raźniej razem zatętniło życiem. Młodzież wileńską owionął duch rwący się do czynu, do życia. Ludwik był podówczas uczniem gimnazjum wileńskiego i między młodzieżą szkolną zajmował stanowisko dominujące. Nie uszedł baczności stuocznej policji moskiewskiej ów gorączkowy prąd nurtujący między młodzieżą. Narbutt jako jeden z koryfeuszów młodzieży szkolnej, zwrócił na siebie szczególną uwagę policji, a podejrzany o konspirację polityczną, wtrącony został do więzienia. Rok przeszło cierpiał w więzieniu, aż wreszcie osądzony został bez poprzedniego śledztwa i bez dowodu jakiej winy „za patrjotyzm i niepewny sposób myślenia” na szeregowca do pułków kaukazkich i na chłostę 100 rózg, którą dziki i okrutny Bibików, ówczesny jenerał gubernator wileński wymierzyć mu kazał publicznie wobec uczniów całego gimnazjum, zmuszając sędziwego ojca Ludwika, aby był przytomnym tej barbarzyńskiej egzekucji.

Trzeba znać los okropny Polaka, zapędzonego w sałdaty na Kaukaz, aby ocenić położenie Narbutta. Dla Polaka służba w wojsku moskiewskiem jest stokroć gorsza od śmierci, która od razu przecina pasmo cierpień i uwalnia ofiarę z rąk katów. Polak w szyneli sałdata moskiewskiego wystawiony jest na powolne konanie wśród okropnych mąk i katuszy; musi on sączyć kropla po kropli truciznę, którą mu zadają z wyrafinowanem okrucieństwem. Tylko duch silny, wyższy, może przebyć całą skalę tych tortur i wyjść z nich jak kruszec z próby ogniowej, czystszym i hartowniejszym. Umysły słabsze zwykłe, rzadko ostoją w tej nieustannej walce ducha z brutalną siłą; i bezwładnieją one w tem ciągłem naprężeniu i popadną w najokropniejszy a normalny stan sałdata moskiewskiego, w zwierzęcą apatję.

Narbutt przechował pod szynelą moskiewską w całej czystości i sile uczucia, jakie wyniósł z ojczyzny. Służba w wojsku moskiewskiem nie wywarła żadnego zgubnego wpływu na szlachetnego młodzieńca, owszem była dlań szkołą doświadczenia, w której zahartował ducha i rozwinął umysł. Przymuszony wałczył ustawicznie z dzielnymi góralami, narażony codziennie na wszelkiego rodzaju niewygody, trudy i niebezpieczeństwa, wykształcił w sobie męztwo, przytomność umysłu, niezłomną wytrwałość i energię, słowem wszystkie przymioty znakomitego partyzanta. Poznał dokładnie sztukę wojenną, wydoskonalił się w inżynierji, do której od dziecka zaprawiał go ojciec, sam niegdyś biegły inżynier, a przy tem wszystkiem zachował serce nieskalane żadnym brudem, nie nauczył się tam ani grabić, ani palić, ani mordować. Był on żołnierzem, niewolnikiem cara, ale nigdy rabusiem lub mordercą. Pomimo niedowierzania, zazdrości i prześladowania, na jakie wystawiony jest każdy Polak w służbie moskiewskiej, został Narbutt za liczne dowody męztwa mianowany podporucznikiem. Następnie odbył kampanię turecką i odznaczył się przy oblężeniu Karsu, gdzie zdobył sztandar turecki, za co najmiłościwiej wynagrodzony 3 rsr. i wyniesiony na stopień porucznika. Ranny pod Karsem w nogę, wyjednał sobie dymisję i po dziewięcioletniej służbie wojskowej, wrócił w roku 1858 stęskniony na łono rodziny do majątku ojca Szawr, w powiecie lidzkim.

Dziwna łagodność charakteru, uprzejmość w obejściu się, skromność prawie dziewicza, wykształcenie wyższe, połączone z najszlachetniejszemu przymiotami duszy, jednały mu wszystkie serca. To też lgnęli do niego nie tylko obywatele, ale i okoliczni włościanie.

W r. 1860 dnia 25 października połączył się ślubem małżeńskim z Amelią Kuncewiczówną. Nie długo jednak cieszył się Narbutt szczęściem domowem i nie długo odpoczywał po znojach żołnierki. Zaledwie osiągnął upragniony cel serca, zaledwie odczuł szczęśliwość ojca, a już doznał nowego ciała boleści. Los dotknął go srogo, wyrywając mu jedyne dziecię, największą pociechę i nadzieję po długiem utrapieniu. Do nieutulonego w rozpaczy ojca doszedł głos zmartwychwstającej ojczyzny, wołającej synów swoich do broni. Ludwik Narbutt był pierwszym na Litwie, który na wezwanie komitetu narodowego wystąpił na plac boju. Porzucił najmilsze związki rodzinne, uścisnął żonę, ucałował rękę osiwiałego ojca i z ośmiu tylko towarzyszami, w liczbie których był i 18-letni brat jego Bolesław, stanął zbrojno w dniu 13 lutego w okolicy Ejszyszek w lasach lidzkich. Było to właśnie w chwili, kiedy Nazimow gubernator wileński przerażony wybuchem powstania w Królestwie, a przeczuwając bliski wybuch na Litwie, kazał chwytać i wtrącać do więzienia wszystkich, na których padał tylko cień jakiego podejrzenia. W powiecie lidzkim srożyła się Moskwa najbardziej i najliczniejsze z tamtąd porywała ofiary; to też ludność tego powiatu przerażoną była dzikiem miotaniem się Moskwy.

Mimo to jednak głos Narbutta wzywający do walki śmiertelnej z wrogiem, znalazł silne echo w młodych, gorących sercach. Młodzież miejska, szlachta i włościanie garnęli się pod jego chorągiew i już w kilka dni po wystąpieniu liczył pod swojem dowództwem 60 ludzi. Garstka ta przyjęła pierwszy krwawy chrzest pod Rudnikami; silna niezłomna wiara i doświadczenie wodza odniosły tu zwycięstwo nad przeważającemu Bilami Moskwy. Dwie kompanie piechoty i sotnia kozaków szukały ocalenia w bezładnej ucieczce, straciwszy 4 zabitych i 16 rannych, podczas kiedy powstańcy ustawieni w dogodnej pozycji liczyli tylko 1 zabitego.

W ślad za tą potyczką nastąpiła druga nierównie silniejsza pod Olkiennikami. Walczył tam oddział strzelców z wyborowego pułku carskiej rodziny. Narbutt zręcznym i śmiałym ruchem zmusił Moskwę do odwrotu, położywszy kilkunastu strzelców trupem. Owocem tego zwycięstwa była zdobycz nieoceniona — kilkadziesiąt doskonałych sztucerów.

Odtąd wzrastał oddział Narbutta jak bryła śniegu, co trącona z góry wzbiera w lawinę. Męztwo, przezorność i głęboka znajomość taktyki wojennej odznaczały młodego wodza przed innymi i zjednały mu ogólne zaufanie. Pod chorągiew jego cisnęło się takie mnóstwo ochotników, że wielu musiał odsyłać do domów albo do innych oddziałów. Wkrótce też nie jeden, ale kilka oddziałów było pod jego dowództwem, którym naznaczył za dowódzców swego brata Bolesława, Skawińskiego i Kraińskiego. Narbutt wedle potrzeby to ściągał te oddziały razem, to znów je rozsyłał pojedynczo, by omylić pogoń lub skombinowanym ruchem uderzyć na Moskwę.

Nie będziemy szli ślad w ślad za temi bohaterskiemi hufcami, które jak piorun spadały z ciemnych puszcz i borów na hordy carskie. Wiele wzniosłych, bohaterskich czynów przebrzmiało bez echa w tajemniczej ciszy puszcz litewskich; a z wielu zaledwie słaby odgłos doleciał do naszych uszów. Imię Narbutta obiegało całą Litwę i stało się postrachem dla wroga. Żołnierze moskiewscy mieli go za czarodzieja, za „charakternika,“ którego się kula nie bierze. Nazimów nałożył na jego igłową cenę kilku tysięcy rubli, wysyłał coraz świeże, coraz silniejszej oddziały przeciwko niemu, ale Narbutt zawsze szczęśliwie wymykał się z zastawionych sideł moskiewskich i gromił pojedyńczo tropiące ślad jego sfory carskie. Hufiec Narbutta podzielony na drobniejsze oddziały przebiegał jak błyskawica powiat lidzki i sąsiednie powiaty, budząc i krzepiąc wszędzie ducha narodowego i szerząc płomień walki przeciwko Moskwie. Naczelnik każdego z tych oddziałów mianował się Narbuttem; ztąd też nieraz jednego i tego samego dnia odbierał rząd moskiewski wiadomość o ukazaniu się Narbutta w kilku dość odległych od siebie miejscach a błyskawiczne te ruchy dzielnego partyzanta wprawiały satrapów carskich w osłupienie i paraliżowały pogoń ciężkich, nieruchawych kolumn moskiewskich.

Moskale nie mogąc dostać w swoje szpony Narbutta, który jak lew groźny i wspaniały bujał po puszczach i kniejach litewskich, mścili się na sędziwym ojcu. Za wybuchem powstania przenieśli się rodzice Ludwika wraz z córkami i synową do Wilna. Żołdactwo moskiewskie wysłane w pogoń za oddziałem Narbutta wolało palić, rabować i mordować bezbronnych mieszkańców, niżeli w otwartom polu mierzyć się z powstańcami. Pod pozorem szukania synów, wpadła horda moskiewska do majętności Teodora Narbutta i zrabowała i zniszczyła dwór cały do szczętu. Zemsta to prawdziwie moskiewska – karać ojca za syna. Nazimów coraz większe siły pchał na Narbutta i opasał niby żelaznym obręczem całą ogromną przestrzeń puszcz, w której królował Narbutt, chcąc go zdusić przemocą. Już Moskwa pewna, że zakuła bohatera Litwy i powlecze go na rusztowanie, tymczasem Narbutt jak lew spłoszony wypada z borów i między Dubiczami i Głębokiem przechodzi otwarłem polem milę prawie pod gradem kul nieprzyjacielskich, zadając Moskalom trzy razy większe straty niż je sam ponosił. Namiestnik carski szalał ze złości, z Petersburga naglono coraz gwałtowniej i groźniej, aby Narbutta żywcem lub trupem dostawić do Wilna.

Nazimów pod naciskiem gniewu carskiego, wytężał wszystkie siły w celu pokonania „zuchwalca, co śmiał stawić czoło niezwyciężonej“ armii carskiej. Co tylko mógł wyciągnąć wojska z Wilna i Grodna, wszystko to słał na wytępienie „bandy, Narbutta” jedenaście rot piechoty, oddział huzarów, dragonów kozaków wraz z artylerją pod dowództwem pułkownika Ałchazowa, otaczały Narbutta z różnych stron, tamując dowóz żywności i zasiłki w ludziach, broni i amunicji. Włościanie jednak, ubóstwiający Narbutta zasilali oddział jego w żywność i ostrzegali przed zdradzieckiemi sidłami Moskwy. Nazimow wierzył święcie w powodzenie swego planu i już naprzód tryumfował. W dzień Wielkanocy doniósł on telegrafem do Petersburga, że za chwilę będzie miał Narbutta w swym ręku. Moskwa ostrzyła już krwiożercze szpony do pochłonięcia nowej ofiary. Litwa zadrżała o życie swego bohatera, który zdawał się niechybnie zgubionym. Kościoły wileńskie zalegały tłumy modlących się niewiast i dzieci, w Ostrej Bramie polecano cudownej opiece to życie tak drogie, z którem wiązały się losy Litwy.

Tymczasem Narbutt stacza w dniu 10 kwietnia bój z przemocą moskiewską; ze stratą 12 zabitych a 5 rannych, położywszy na placu dwa razy tyle wrogów, przedziera się przez gęste szeregi moskiewskie i znika im z oczu, usuwając swój oddział w miejsce zakryte i niedostępne. W dziesięć dni później napada z nienacka na jeden z oddziałów moskiewskich w (uroczysku Łukieciany pod Kowalkami). Moskale straciwszy 80 zabitych i rannych, pierzchli w nieładzie z placu boju. Następnego zaraz dnia uderzył znowu na Moskali pod Pakuliszkami i zmusił przednią ich straż do ucieczki, lecz gdy przekonał się, jak przeważające siły, wzmocnione świeżemi posiłkami ciągną przeciw niemu, cofnął się na powrót w stanowisko obronne wśród lasów i bagien. Na wieść o tych zwycięztwach odżyła Litwa na nowo; imię Narbutta powtarzała Polska cała z czcią i uwielbieniem; było ono zwiastunem sławy dla narodu a strasznej zemsty dla Moskwy. Rząd narodowy uznając zasługi Narbutta, mianował go pułkownikiem. Damy wileńskie przysłały mu przepyszną chorągiew z haftowanemi herbami Litwy i Korony. Lecz niedocieczone są drogi, po których Opatrzność wiedzie narody do zbawienia. Podobało się Bogu zabrać Litwie jednego z najdzielniejszych jej synów, nadzieję i chlubę narodu!

Narbutt chcąc utrudnić i zmylić pogoń moskiewską, podzielił swój hufiec na kilka oddziałów, które pod wodzą zaufanych oficerów porozsyłał w różne strony; przy sobie pozostawił także drobny oddział. Pułkownik Tymofijew, dowódzca wszystkich moskiewskich sił użytych do obławy, zwrócił się z całą swoją potęgą przeciw Narbuttowi. Nie mogąc go jednak pokonać przemocą, użył zdrady i podstępu. Zwykła to broń Moskwy, której skuteczność wykazują odwieczne tradycje caratu, łączącego z despotyzmem i okrucieństwem mongolskiem, fałsz i obłudę bizantyńską.

Za pomocą złota przekupił Tymofijew chłopa leśnika, doskonale obeznanego z kryjówkami i ścieżkami okolicznych lasów. Narbutt obozował podtenczas nad jeziorem Dubickiem. Tymofiejew prowadzony przez swego przewodnika, dostał się do jeziora; przebrani za rybaków podpłynęli oba pod obóz Narbutta. Nikczemny zdrajca wiedział, że Narbutt w zaufaniu do ludu wiejskiego, który go uwielbiał i dawał mu tysiączne oznaki swego przywiązania, zakazał najsurowiej strzelać do zbliżających się pod czaty włościan. Tymofijew mógł więc bezpiecznie podejść pod sam obóz, obejrzeć dokładnie stanowisko powstańców i ułożyć plan wejścia. Wkrótce potem d. 5. maja posunął się Tymofijew niepostrzeżony z całą swoją kolumną pod obóz Narbutta, otoczył go w koło i zewsząd przywitał strzałami jakby gradem ognistym. Mimo niespodziewanego napadu rzucili się powstańcy z zapamiętałą odwagą na wroga; dzielny Narbutt prowadził swoją garstkę nieustraszenie naprzód i zagrzewał ją własnym przykładem do wytrwania w walce. I w tym razie potrafiłby on utorować sobie drogę przez żelazny wał wrogów, gdyby nie kula, co go ugodziła w nogę. Natychmiast sześciu towarzyszy porywa na ręce ukochanego wodza, który mimo dotkliwej rany kieruje dalej walką, gdy w tem druga kula przeszywa mu piersi. – Teraz już rana śmiertelna – zawołał – porzućcie mnie – zbierajcie oddział – ja umieram – o jak błogo umierać za ojczyznę. Były to ostatnie słowa konającego bohatera. Obok wodza legło 12 jego towarzyszy, sam kwiat młodzieży litewskiej. Między trupami w podartych siermiężnych czamarach, poznał wróg wodza po zapasie pieniężnym, który mu z pod sukmany dobył. Prócz tych pieniędzy, które stanowiły kasę obozową i książki do nabożeństwa, nie znaleziono przy nim nic więcej. Ciała bohaterów okropnie pokaleczone, zabrali włościanie z pobojowiska dla oddania im czci ostatniej. Zaledwie na usilne proźby sióstr poległego, które na wiadomość o śmierci brata przybyły do Dubicz, dozwolił pułkownik Timofijew na wydanie zwłok Narbutta.

Pogrzeb odbył się w Dubiczach dnia 8 maja w przytomności matki, dwóch sióstr Narbutta, licznego grona obywateli i niezliczonego tłumu włościan. Ojciec wraz z żoną Ludwika bawili podówczas w Wilnie i z powodu znacznej odległości nie mogli przybyć dla oddania ostatniej posługi synowi i mężowi. W drewnianym kościółku dubiczańskim, złożono na jednym katafalku 12 trumien, nad któremi u szczytu w trumnie kirem obitej spoczywały zwłoki Narbutta. Pięciu kapłanów, zanoszących się od płaczu, odprawiało żałobne nabożeństwo przy katafalku, na którym wznosił się stos najszlachetniejszych ofiar, jak ołtarz całopalenia, a lud wtórował im łkaniem i jękami. Do jednej, wielkiej mogiły spuszczono ciała wszystkich rycerzy; na ziemi litewskiej przybyła jedna droga mogiła więcej, a naród polski wpisał nowe imię do złotej księgi swoich bohaterów. Zgon Narbutta był strasznym ciosem dla Litwy, ale nie zachwiał w niej poświęcenia i gotowości do nowych ofiar. Jak szeroka ziemia polska, płakano śmierci litewskiego bohatera i zanoszono gorące modły za spokój duszy jego. Ostatnie słowa Narbutta: „o jak błogo umierać za ojczyznę!” zapisała młodzież polska głęboko w serca, niby świętą spuściznę, przekazaną jej konającemi usty rycerskiego wodza.

W oczach ludu litewskiego urósł Narbutt do jakiejś postaci legendowej; długo też nie chciał lud wierzyć w śmierć jego, uważając go za jakąś istotę wyższą, otoczoną siłą nadziemską. Dziwny bo też, magnetyczny urok wywierał on na kraj cały. Ze wszystkich stron zbiegała się młodzież pod jego sztandary i z nieograniczoną ufnością w wodza spieszyła do walki, pewna zwycięztwa. Żołdactwo moskiewskie widziało w Narbucie reprezentanta jakiejś czarodziejskiej, demonicznej siły; wysłane przeciwko niemu szło jakby na śmierć nieuchronną i polecało Boga czarne swe dusze wśród złorzeczeń i przekleństw. Trudnoż bo i było nie kochać tego wodza, którego poświęcenie się nie znało granic, który podczas snu swojej gromady, nie zmrużył oka, czuwając nad jej bezpieczeństwem, który podzielał głód, trudy i niewygody prostego żołnierza, który nie chciał nawet użyć dla siebie zapasów obozowych, aby nie sprawić ujmy swoim towarzyszom broni. „Przyszlijcie mi kożuch i buty” pisał on do rodziców; „bo spaliłem je sobie przy ognisku, nie czując ognia, tak byłem strudzony”. Jak wielu innych w jego obozie, tak i jego nogi nie mogły się pozbyć puchliny od ciągłych forsownych marszów, któremi Narbutt przez trzy miesiące trapił Moskwę, ukazując się jak błyskawica na różnych punktach.

Mimo rozgłosu, jaki mu zjednały jego świetne czyny, pozostał on zawsze cichym i skromnym; nigdy nie kierowały nim widoki osobiste, żył on tylko dla świętej sprawy narodu i dla niej też zginął. Obok silnej, niezachwianej wiary narodowej, żywił on równie głęboką wiarę religijną. Pobożność stanowi jedną z głównych cech tego wzniosłego, a tak czystego i spiżowego charakteru. Dziwna też woń poetyczna owiewa posągową postać tego bohatera, z tem sercem „bursztynowem” tak gorąco bijącem dla ludu, a przytem z takim żelaznym hartem duszy, z taką nieugiętą energią i wytrwałością!

Korespondent z Wilna do „Czasu” znający zapewne osobiście Narbutta, tak narysował jego postać:

„Któż, co go widział nie zachował na wieki w pamięci tego anielskiego spokoju, rozlanego na obliczu, tego zoranego cierpieniami i myślą czoła. Narbutt miał niespełna lat trzydzieści i trzy, wzrostu mniej niż miernego, twarzy okrągłej, małej, o rysach regularnych, oczu niebieskich pod wyniosłem czołem, nad którem znój wyprószył za wcześnie jasne włosy. Mowa jego w stanowczych chwilach tak poważna i uroczysta, że jak prądem elektrycznym przejmowała towarzyszów. To też cześć i przywiązanie ich dla niego było bez miary. Choć Bóg natychmiast zesłał mścicieli krwi Narbutta, choć śmierć jego wzmocniła wiarę w płodność krwi, sączącej się dla szczęścia ukochanej ojczyzny naszej, nigdy jednak nie oschnie łza z powiek tych, co mieli szczęście podzielać z nim cierpienia i trudy, razem dla sprawy naszej podjęte.

Juliusz Jastrzębczyk
Przyjaciel Domowy

Lwów, 2 stycznia 1864 r., Nr 1, Rocznik XIV
Lwów, 3 stycznia 1864 r., Nr 2, Rocznik XIV
Lwów, 8 stycznia 1864 r., Nr 3, Rocznik XIV

Możliwość komentowania została wyłączona.