wystawa1863

Wystawa 1863

Wystawa w 160. rocznicę wybuchu Powstania styczniowego – Powstanie styczniowe na Kresach – w hołdzie Ludwikowi Narbuttowi.

Autor: Łukasz Szełemej

Stan kraju po upadku powstania listopadowego

Po upadku powstania listopadowego na jesieni 1831 roku niemal wszyscy wybitniejsi obywatele, biorący w niem udział, byli zmuszeni opuścić kraj i ruszyli na tułaczkę emigracyjną. Emigranci nasi, przebywając w państwach wolnych i demokratycznych, przeważnie w nader ciężkich warunkach bytu, nie upadali na duchu, lecz wykorzystując ówczesne prądy społeczne i polityczne oraz sympatje rządów, a głównie społeczeństw Francji, Belgji i Anglji, – pracowali dla Polski niestrudzenie. Te idee wolnościowe, znajdując silny wyraz, w dziełach naszych wieszczów narodowych oraz w pracach towarzyszeń patrjotycznych, podtrzymywały niezniszczalne dążenia do wskrzeszenia niepodległości. Kraj, wyczerpany długotrwałą wojną, bezsilny i bezbronny – stawał się terenem srogiego ucisku zaborców, którzy jeszcze bardziej, niż przed powstaniem, pogłębiali i rozszerzali system represyj i planowej rusyfikacji. Stosowano przytem takie metody, jak wcielanie do szeregów wojska rosyjskiego uczestników powstania i wysyłanie ich na Kaukaz i Syberję, oddawanie na „cesarskie wychowanie” sierot po powstańcach, konfiskowanie w drodze administracyjnej majątków i rozdawanie ich carskim generałom i urzędnikom, ,,zasłużonym” w ostatniej wojnie, wprowadzanie urzędników rosyjskich do wszelkich urzędów i instytucyj w kraju, a wreszcie osadzanie chłopów z Rosji w dobrach polskich i kolonizowanie w ten sposób terenów, sąsiadujących z Rosją. Nie było takiej dziedziny życia państwowego, społecznego, religijnego, a nawet rodzinnego i osobistego, dokąd nie starałaby się dotrzeć ręka rusyfikatorów, zmuszających do uległości wobec rosyjskiej władzy, i wprowadzających waśnie narodowościowe i religijne. Społeczeństwo Litwy w obliczu nasuwającej się zagłady, nie mogąc na razie przeciwstawić się temu jawnie, w tajnych spiskach zamknęło nadzieje lepszego jutra, licząc przytem na rewolucję w Królestwie Polskiem i pomoc zagranicy. Po wielu latach prób, niepowodzeń i zawodów (1833–1846–l848), gdy już wszyscy w kraju w ogólnem przygnębieniu poczęli tracić wiarę w odzyskanie niepodległości, niespodziewanie nadszedł okres nowych nadziei, związanych z niepomyślną dla Rosji wojną Wschodnią), oraz ze śmiercią prześladowców Polski – cara Mikołaja (1855 r.) i namiestnika jego w Królestwie feldmarszałka Paskiewicza (1856 r.). Wiadomości te przyjęto w kraju z wielką radością, łudząc się, że ,,skonali kaci – łańcuch ukuty przez nich pękał”. Na tron wstąpił cesarz, Aleksander II, pozujący wobec zagranicy na liberała i naśladowcę polityki Aleksandra I. W tym czasie „sprawa polska” znów zainteresowała zagraniczne rządy i była jednym z punktów programu tajnych konferencyj koalicji przeciw rosyjskiej (Anglja, Francja i Turcja); jednakże, gdy Francja silniej akcentowała swą sympatję do Polski i okazywała dążenie do rozstrzygnięcia sprawy polskiej, inne państwa odkładały ją na czas przyszły, jako na razie jeszcze nieaktualną. Kongres paryski w całym kraju wzbudził zrozumiałe ożywienie i serce narodu napełnił nową otuchą, że Europa, a szczególnie cesarz francuski Napoleon III, ujmie się za Polską i rozstrzygnie pomyślnie ,,sprawę polską”, wyzyskując klęskę Rosji. Na kongresie tym jednak do jakich bądź postanowień względem Polski nie doszło i wszystkich, którzy wiązali z tem jakieś nadzieje, spotkał bolesny zawód. „Sprawa polska”, ze względu na zagranicę, wzbudziła też głębsze zainteresowanie nowego cara rosyjskiego, który traktował ją jednak jako ,,wewnętrzną sprawę Rosji” i nie uznawał obcej interwencji. Po przegranej wojnie car wprawdzie złagodził politykę wewnętrzną w państwie i nieco powstrzymał akcję rusyfikacyjną na Litwie, postanawiając wprowadzić pewne zmiany w ustroju monarchji. Począł przytem łudzić siebie i cały naród projektami reform i nadzieją swobód obywatelskich. Zgodnie z intencjami cara rząd, choć obłudnie, również obiecywał pewne zmiany w postępowaniu względem Litwy, ale ,,nie umiał być ani łagodnym, ani logicznie surowym, jak za Mikołaja; chorował na pół-libe­ralizm napoleoński, mówił o reformach, krytykował przeszłość, szedł popijanemu, zataczając się na wybitym gościńcu”. „Rząd ustawicznie chwiał się w swych decyzjach, tak, że sprawiał wrażenie rządu słabego, co wywoływało u ludzi pewność siebie, która nader sprzyjała wytworzeniu się partji ruchu rewolucyjnego”.

Źródło: Ludwik Narbutt. Życiorys Wodza w powstaniu styczniowem na Litwie.
Opracował: por. Władysław Karbowski, 1933–1935
Wydawca: 76. Lidzki Pułk Piechoty im. Ludwika Narbutta

Królestwo przed wybuchem powstania

Ponury car (Mikołaj I) czuł, że grunt chwieje się pod jego żelaznemi stopami, że kajdany, któremi potrząsał i groził ludom Europy, wysuwają mu się z ręki, że pod wpływem ciosów wojennych rozpada się i pęka odbudowany przez niego gmach despotyzmu, z którego, jak z cytadeli, wygrażać mógł całemu światu. Więc z trwogą zatapiał posępne oczy w nieznaną przyszłość wyłaniającą się z dymów bojowych pod oblężonym Sewastopolem. Trawiony zgryzotą, patrzeć musiał na klęski swej armji, za pomocą której miał utrzymać ład i spokój w Europie. Niespodziewana śmierć w d. 2 marca 1855 r. położyła kres jego zgryzotom, a zarazem kres wojnie, którą wszczął nieopatrznie, a która poderwała przesadzoną opinję o potędze caratu. Na wieść o zgonie tyrana wszystkie ludy, poddane jego nieubłaganym rządom, odetchnęły z ulgą. Radosne uczucie ogarnęło inteligencję rosyjską, która skroś ciemności długiej nocy ujrzała wstający świt nowego życia. I w Polsce zgon Mikołaja ogromne uczynił wrażenie. A wrażenie to spotęgowało się jeszcze, gdy w roku następnym umarł drugi z katów Polski, feldmarszałek Paskiewicz. Zgon dwóch ludzi, którzy w ciągu ćwierćwiecza najokrutniejszych chwytali się środków, by zabić dążenia narodowe Polaków, wyrwał z letargu społeczeństwo. Kongres paryski w całym kraju wywołał ogromne ożywienie. Wierzono, że dyplomacja europejska wykorzysta klęskę Rosji i podniesie sprawę polską, a wiara w cesarza Francuzów Napoleona III, była tak wielka, że przypisywano mu nawet zamiary odbudowania niepodległej Polski. Nadzieje zawiodły, sprawa polska nie była podniesiona na kongresie paryskim… Kongres, przykuwając do siebie uwagę opinji polskiej, zbudził i w Królestwie myśl polityczną z długiego uśpienia. Społeczeństwo, odzwyczajone od wszelkiej polityki, zastrachane i zgnębione rządami Paskiewicza, zaczęło zastanawiać się nad własną przyszłością i myśleć o polepszeniu swojego losu. Obudzone nadzieje, acz jaskrawo przeczyła im rzeczywistość, nie dały się z serc polskich wytrawić… Łudzono się, że Aleksander I pragnie zerwać z polityką swojego ojca, że zamierza obdarzyć Rosję konstytucją, a w Królestwie powrócić stan rzeczy, który utrwalił po Kongresie Wiedeńskim Aleksander I… Śród społeczeństwa, rozkołysanego słodkiem marzeniem, rozeszła się wieść, że nowy car w maju 1856 r. przyjechać ma do Warszawy. Wieść ta zelektryzowała kraj cały. Na przyjęcie Aleksandra zjechali się do Warszawy marszałkowie szlachty, stawiło się grono dostojników świeckich i duchownych, przybyło mnóstwo obywateli ziemskich ze wszystkich stron kraju. Zjazd był olbrzymi… Nadszedł nareszcie dzień oczekiwany. Olbrzymie tłumy wyległy na ulice, by powitać potężnego władcę. Późnym wieczorem ukazał się powóz, wiozący Aleksandra. Na widok człowieka, od którego zależały losy kraju, a któremu przypisywano wspaniałomyślne intencje, publiczność nie szczędziła oznak życzliwości. Od rogatek moskiewskich na Pradze do Belwederu obijały się o uszy cara grzmiące wiwaty podnieconej nadziejami ludności. A że wjazd odbywał się wieczorem, więc rzęsista iluminacja zapłonęła w mieście. Śród hucznych okrzyków, w powodzi światła posuwał się powóz carski przez ulice Warszawy. Zdawać się mogło, po­wiada ironicznie historyk rosyjski, Berg, że, „do swojej stolicy wjeżdżał jakiś zmartwychwskrzeszony Piast lub Jagiellończyk”. Ironji tej dziwić się nie można, gdyż do starej Polski stolicy wjeżdżał nieodrodny syn Mikołaja, spadkobierca carów, którzy w ciągu całych stuleci pracowali nad zgubą narodu. Przeni­knięty temi tradycjami, młody car ani myślał o spełnieniu pokładanych w nim nadziei. Więc nie zgodził się na przyjęcie adresu, który mu wręczyć zamierzano, a nazajutrz po przyjeździe, przyjmując w pałacu belwederskim marszałków szlachty, urzędników i duchowieństwo, wygłosił przemówienie, w którem zadźwięczały te same struny i ten sam ton, jakim przemawiał do Polaków Mikołaj. Ku wielkiemu rozczarowaniu słuchaczów oświadczył Aleksander, że jednak porządek, ustalony przez Mikołaja, niczem nie może być naruszony. – Precz z marzeniami! precz z marzeniami, panowie! – napominał car i zapewniał, że wszelkie marzenia potrafi poskromić, że pomyślność Polski leży w ścisłem zjednoczeniu się z Rosją, że wszystko, co uczynił Mikołaj, uczynił dobrze, że rządy jego, Aleksandra, będą dalszym ciągiem rządów mikołajowskich… A jednak pomimo najszczerszych chęci Aleksandra, by w polityce kroczyć śladem okrutnego Mikołaja – rozluźniały się więzy, któremi w ciągu lat 25 skrępowane było społeczeństwo polskie. A przyczyną tego zjawiska był wiatr liberalizmu, który skutkiem klęsk w ostatniej wojnie powiał po olbrzymich przestrzeniach państwa rosyjskiego i we wszystkich sferach, bo nawet w najbliższem otoczeniu samego cara, utrwalił przekonanie, że systemem mikołajowskim dłużej rządzić nie można, gdyż system ten podkopał potęgę mocarstwową Rosji. W Polsce car pozwolił na wydanie niektórych pism Mickiewicza; w ogóle cenzura złagodniała. Pustoszała cytadela, ustawały areszty. Otwarta została w Warszawie Akademja Medyko-Chirurgiczna, która ściągała do Warszawy tłumy młodzieży. W kwietniu 1858 r. zniesiony został w Królestwie stan wojenny, trwający od upadku powstania listopadowego. Na Litwie w gubernjach wileńskiej, grodzieńskiej i kowieńskiej zezwolono na wprowadzenie do szkół języka polskiego. Sprawa Litwy, jej dola i przyszłość wiązana była nieodłącznie z przyszłością Królestwa. Połączenie obu krajów, przyrzeczone jeszcze przez Aleksandra I, było jednem z naczelnych dążeń, które na sztandarze swoim wypisało powstanie listopadowe, było ideowym powstania tego spadkiem, było kwestją, nierozerwalnie z rozwojem i bytem narodu polskiego złączoną. Ile razy w przeszłości podnosili Polacy sprawę narodu, tyle razy sprawa złączenia się z Litwą i Rusią stawała na porządku dziennym, jako sprawa, bez której zagadnienie polskie nie może być rozwiązane. Już w r. 1831 była to najdrażliwsza dla cara Mikołaja kwestja. Następca jego również wybuchał gniewem na samą myśl o tej drażliwej dla caratu kwestji i gniewu swojego ani myślał taić. Pomimo to i w Wilnie (w r. 1858) przygotowano carowi przyjęcie owacyjne, entuzjastyczne. Całe miasto, udekorowane przepysznie flagami, zielenią, dywanami, cyframi cesarskiemi, szumiało radosnem upojeniem, drżało od wiwatów. Zatracono poczucie wszelkiej miary, zapomniano o godności. Jednakże nastrój społeczeństwa ulega szybkiej zmianie zarówno wskutek postępowania rządu rosyjskiego, jak i wiadomości z Zachodu: Włosi, poparci przez cesarza Francuzów, Napoleona III, wypierają Austrję z Włoch i jednoczą się. Napoleon woła w odezwie: „Święta jest w oczach Boga sprawa, która się opiera na sprawiedliwości, ludzkości, miłości ojczyzny i dążeniu do niepodległości” – budząc w Polakach nadzieję, że i polska walka o niepodległość znalazłaby poparcie Francji… Nadarzyła się okazja do manifestacji, której echa szeroko rozeszły się po świecie. W październiku 1860 r. car Aleksander, często odwiedzający stolicę Polski, zaprosił na zjazd do Warszawy cesarza Franciszka Józefa i przyszłego króla pruskiego, Wilhelma. Zjazd przyszedł do skutku. Przyjechał car, zjawiło się wielu książąt, mnóstwo dygnitarzy, przybyli tłumnie korespondenci pism zagranicznych, by poinformować Europę o uroczystościach warszawskich. Chwilę tę postanowiła wyzyskać czerwona młodzież i zaświadczyć przed światem, że nastrój w kraju się zmienił, że drobne ustępstwa i ulgi bynajmniej nie zadowoliły stolicy kraju. Więc przede wszystkiem dała hasło, by publiczność nie brała udziału w przygotowywanych uroczystościach. Wydano bezimienne plakaty, wzywające ludność do pozostawania w domach i do wychodzenia na ulice tylko w razie konieczności. Wezwanie znalazło posłuch. Miasto zwykle rojne, gwarne, ruchliwe, zmieniło swą postać. Przejeżdżających monarchów nie witały już tłumy publiczności. Ulice były milczące, wiało z nich pustką i chłodem. W dzień galowego przedstawienia rozlano w teatrze ciecz cuchnącą, lożę cesarską wymazano błotem, tak że tylko dzięki nadzwyczajnym wysiłkom służby teatralnej przedstawienie mogło się o oznaczonej porze rozpocząć. Wspaniałej iluminacji w Łazienkach, oprócz gości carskich, przypatrywały się milczące drzewa i policjanci. Gapiom, zatrzymującym się na ulicach podczas przejazdu powozów dworskich, młodzież oblewała ubrania kwasem siarczanym, a postrojonym damom obcinała nożycami suknie. Cesarza Franciszka Józefa, opuszczającego dworzec wiedeński, grupa młodzieży powitała włoskim okrzykiem: – Vive Solferino et Magenta! Nieproszeni goście wywieźli z niegościnnej Warszawy niezbyt przyjemne wrażenia, a korespondenci pism zagranicznych, bacznie notujący wszystko, rozgłosili po świecie, jak to stolica Polski witała swojego „króla”. Zjazd warszawski – twierdziło jedno z pism francuskich – dowiódł, co zdziwiło wielu, że Polska nie umarła. A głośny w całym świecie rewolucjonista rosyjski Hercen, wywierający ogromny wpływ na umysły w Rosji, w swoim „Kołokołe”, czytanym pilnie przez samego cara, pisał… Despotyzm carski, nie znający miary, ni granic, napotkał nareszcie swą granicę i wywołał tę nabolałą reakcję milczenia i tłumionej pogardy, przed którą bledną królowie… (Powstanie styczniowe – Artur Śliwiński).

Ewelina Wróblewska, Rok 1863, 1923 r.

Stan Armji Rosyjskiej na Litwie

Zanim przejdziemy do działań wojennych partji Ludwika Narbutta, musimy na wstępie scharakteryzować i choć w streszczeniu podać stan armji rosyjskiej na Litwie w czasie powstania: Armja rosyjska w lutym 1863 r. składała się tu z dywizji lejb-gwardji gen. Bistroma, która przybyła z Petersburga i zajęła Wilno i okolicę, z I korpusu piechoty gen. Łabancewa w składzie 3-ch dywizyj piechoty, dywizyj jazdy i artylerji korpusu oraz Kozaków. Korpus I rozmieszczony był w całym kraju od Libawy aż po Mińsk i Smoleńsk. Ogółem armja rosyjska na Litwie liczyła około 60.000 ludzi. Dla ogólnej charakterystyki stwierdzić należy, że była ona bardzo dobrze uzbrojona, umundurowana i wyposażona, a na ogół dostatecznie żywiona, wyszkolona i przygotowana do boju. W związku z wybuchem powstania w Królestwie Polskiem generał gubernator wileński 10 lutego ogłosił w całej Litwie „stan wojenny”, który przewidywał, że odtąd wszyscy mieszkańcy i urzędnicy wojskowi i cywilni podlegają sądom wojskowym, że oskarżeni o bunt, jawne nieposłuszeństwo władzom i zachęcanie innych do tegoż – podlegają sądom polowym, oraz że generał gubernator miał prawo zatwierdzać wyroki sądów wojennych, nakazywać egzekucje, jako też mianować naczelników wojennych w miejscowościach, gdzie ogłoszono stan wojenny. Jednocześnie generał gubernator zwrócił się z odezwami do ludności, nawołując ją do porządku i spokoju, zabraniając „włóczenia się” w strojach narodowych i zbierania ofiar na „nieznane cele”, wezwał ponadto stan włościański o wierności, obiecując mu łaski cesarskie oraz zarządziłby w wypadku niedozwolonych zjazdów i zbiórek szlacheckich po dworach, dla bezpieczeństwa lokować na tzw. „asystencję” oddziały wojska właśnie w tych dworach i na koszt winnych, wreszcie mianował naczelników wojennych w powiatach, przydzielając im na garnizony znaczne siły wojska. Naczelnikiem wojennym powiatu lidzkiego mianowany został pułkownik Ałchazow z Fin­landzkiego pułku lejb-gwardji, któremu przydzielono, jako załogę miasta Lidy, dwie kompanje piechoty tegoż pułku i szwadron Kozaków lejb-gwardji ogółem około 600 ludzi, nie licząc stałej załogi w tym garnizonie. W takim stanie kraju wybuchło powstanie w powiecie lidzkim i Ludwik Narbutt rozpoczął działania partyzanckie.

Źródło: Ludwik Narbutt. Życiorys Wodza w powstaniu styczniowem na Litwie.
Opracował: por. Władysław Karbowski, 1933–1935
Wydawca: 76. Lidzki Pułk Piechoty im. Ludwika Narbutta

Okres manifestacyj narodowych

W takim stanie pół swobody, pod wpływem emigracji, a za przykładem Królestwa Polskiego, wśród młodzieży na Litwie począł się budzić silny ruch narodowy, rozpoczęto tworzyć tajne stowarzyszenia, kółka patrjotyczne, zbierać składki na cele narodowe, śpiewać pieśni religijno-patrjotyczne i występować coraz bardziej jawnie z żądaniami większych swobód i reform. Działalność ta miała na celu przerwać ciszę i ospałe życie w kraju oraz okazać światu, że Polska i Litwa nie godzą się na współżycie z Rosją, że naród, żyje i nie przestaje dążyć do utraconej wolności i niepodległości. Pod wpływem wypadków w Warszawie w 1861 roku, gdzie wojsko rosyjskie dokonało mordu na bezbronnym tłumie. Litwa poruszyła się i współczując serdecznie z Polską, solidarnie okryła się żałobą, naród poprzysiągł zemstę, a jęki i modły jego odbiły się głośnem echem po Europie. Mężczyźni ubrali się w ciemne czamarki i konfederatki, niewiasty zaś na ubiór żałobny włożyły symboliczne łańcuchy, krzyże i kotwice na szyje, a białe orły na piersi. Zaniechano na znak żałoby narodowej wszelkich zabaw. Hymn „Boże, coś Polskę” – przetłumaczono na języki litewski, ruski, łotewski, białoruski, a nawet żydowski, by rozbrzmiewał w całym kraju. Społeczeństwo poczęło pośpiesznie organizować się i brać udział w manifestacjach ogólno-narodowych na rzecz zjednoczenia Litwy z Polską. Organizację tej akcji prowadzili sprzysiężeni w tajnym związku wojskowi Polacy z armji rosyjskiej i przybyli z emigracji emisarjusze stronnictw rewolucyjnych. Na czele akcji stał Komitet Litewski w Wilnie. W skład tego Komitetu wchodzili: kapitan sztabu generalnego rosyjskiego Ludwik Topór-Zwierzdowski, urzędnik kolejowy Franciszek Dalewski, Władysław Małachowski, Edmund Weryho, Dr. Bolesław Dłuski-Jabłonowski i Konstanty Kalinowski, syn tkacza spod Swisłoczy, jeden z najczynniejszych organizatorów zbrojnego później powstania – i, „Dyktator Litwy”. Pierwsza manifestacja na Litwie odbyła się w Wilnie w dn. 20 V 1861 r. Wówczas za odśpiewanie hymnu „Boże coś Polskę” policja aresztowała 8 studentów. W wyniku śledztwa, na wniosek generał-gubernatora wileńskiego, cesarz zatwierdził wyrok, skazujący pierwszych rewolucjonistów litewskich tego okresu: Bolesława, Józefa i Lucjana – trzech braci Limanowskich, Ksawerego Korewę i Adolfa Hryniewieckiego na zesłanie do północnych gubernij Rosji, Dybowskiego i Zelwerowicza – po ukończeniu studjów na zesłanie w głąb Cesarstwa, chorego zaś Tyszkiewicza – po wzięciu zobowiązania, że nie będzie brał udziału w życiu politycznem, zwolniono i oddano pod nadzór policyjny. „Manifestacja 20 maja miała bardzo ważne dla Litwy znaczenie. Na hasło, dane przez stolicę litewską, rozpoczął się wielki ruch manifestacyjny kościelno-patrjotyczny, który ogarnął całą historyczną Litwę, sięgając najodleglejszych jej kresów”. Dla za manifestowania jednomyślności a wszystkich ziemiach Polskich postanowiono uroczyście święcić rocznicę Unji Lubelskiej (12 VIII 1569 r.), łączącej dwa Narody – polski i litewski nierozerwalnemi więzami braterstwa i równości. Dnia 12 V 1861 r. w Wilnie, po uroczystych nabożeństwach w wszystkich kościołach, zakończonych hymnem „Boże, coś Polskę”, urządzono na Belmoncie zabawę ludową, w czasie której szlachta, mieszczanie i lud wiejski (około 5.000 ludzi) zbliżyły się do siebie serdecznie. Najbardziej imponujący był obchód w Kownie, gdzie na moście granicznym na Niemnie miały się połączyć symbolicznie dwie procesje – polska i litewska. Władze rosyjskie, zaskoczone tą akcją, straciły głowę i nie wiedziały, co czynić. Aby nie dopuścić do manifestacyj postanowiono rozebrać środkowe przęsło mostu, a ulicę wiodąca do mostu, zamknąć wojskiem. Mimo to o godzinie 9 rano procesja kowieńska (około 3.000 ludzi) przerwawszy konwój kozacki, ruszyła na most; tu zatrzymani rzez żołnierzy uczestnicy procesji uklękli i zaintonowali hymn kościelny, a wojsko wówczas zdjęło czapki i wkrótce opuściło brzeg Niemna. W tym właśnie czasie weszła na most przy  śpiewie hymnu „Boże coś Polskę” procesja z Królestwa Polskiego. Nastrój tej podniosłej chwili świadek naoczny opisał w sposób następujący: „Grzmi powietrze od połączonych odgłosów, drży ziemia, wtórują im łkania serdeczne, kropią łzy rzęsiste oba nadbrzeża Niemna i spływają do wód jego, mieszając się w nich razem, a równocześnie pochylają się ku sobie z obu stron chorągwie, błogosławią z obu stron krzyżami i kropidłami kapłani, lud pada na kolana, dziewice z ostatnich desek mostu oddają sobie wzajemnie pokłony. Litwa zarzuca bukietami i wieńcami Polskę, Polska nawzajem Litwę, a Niemen wieńce i bukiety unosi i miesza je ze sobą i łączy tak, jak serca Polski i Litwy połączone z dawna, biją w tej chwili ku sobie”. O podobnej manifestacji wspomina inny pamiętnikarz, pisząc: „W dzień Przemienienia Pańskiego w Swiętobrościu zebrało się 8 księży i mnóstwo ludu… Gdy dano znać, że idzie procesja z Opitołok, na ich spotkanie wyszedł ksiądz z tłumem ludu z Swiętobrościa i spotkał procesję pod moim dębem Ignacogrodzkim. W chwili spotkania zaśpiewano hymn ,,Boże, coś Polskę” i z nim wrócono do kościoła. Był to początek jeszcze nabożeństwa. Setki egzemplarzy litewskich hymnów rozrzucono ludowi. Po nabożeństwie kilku księży wyszło z zakrystji, uklękło przed ołtarzem i po litewsku zaintonowało ten sam hymn, z tysięcy piersi ludu i w kościółku i na cmentarzu popłynęła modlitwa do Boga. Najzimniejszy człowiek poruszył się. Bez łez trudno było słuchać tej wzniosłej prośby narodu… tak zawsze pełnego nadziei i zapału! Od tego dnia zwykle w kościele śpiewano ten hymn, śpiewano go i w domach. Litwa bowiem odczuła głęboko słowa pieśni, a gdy ją powtórzyły tłumy, zabiły goręcej serca i ręka mimo woli już zaczęła szukać miecza”. Rocznicę Unji Lubelskiej obchodzono również i w Druskienikach, gdzie, podobnie jak w roku poprzednim, odprawione zostało przez ks. Kościa w miejscowym kościele uroczyste nabożeństwo, na którem obecni byli liczni kuracjusze, okoliczne ziemiaństwo, tłum włościan, a nawet Żydzi. Następnie w parku na wspólnym obiedzie, którym ugoszczono zgromadzony lud, a obywatel wileński Michnaur wygłosił okolicznościowe przemówienie patrjotyczne, odczytując wyjątki z warszawskiego pisma „Kmiotek”. Po obiedzie odbyła się zabawa ludowa z bezpłatną loterją fantową, której wygrane miały być pamiątką tego obchodu. Po koncercie p. Cybulskiej w sali uzdrowiska znów wesoło się bawiono, w iluminowanym światłami parku nad brzegiem Niemna, gdzie wystrzelano okolicznościowe ,,fajerwery” – z symbolicznym transparentem, wyobrażającym połączone dłonie, z których jedna udrapowana była w rękaw kontusza polskiego, druga zaś wysuwała się z litewskiej siermięgi. O 21-ej ukończono uroczystości tego pamiętnego dnia. Obchód w Druskienikach zorganizował Komitet, złożony z ziemian: Jundziłła, Michnaura, Staniszewskiego, Starczewskiego, Tabeńskiego i innych, z udziałem wydatnej pomocy dyrektora uzdrowiska Jackowskiego i doktora Pileckiego, których za to władze rosyjskie ukarały w drodze administracyjnej, a mianowicie: Michnaura zesłano w głąb Rosji (do Pietrozawodzka), Jandziłła i Pileckiego, jako urzędników państwowych zwolniono ze służby, ks. proboszcza Kościa przeniesiono do innej parafji, wszystkich zaś organizatorów oddano pod surowy nadzór policyjny). Wypadki te oburzyły generał gubernatora Wileńskiego Nazimowa, który był bezradnym wobec nich i od tej chwili oczekiwał tylko okazji, aby użyciem broni ostudzić gorące uczucia narodu. Okazja taka wkrótce się nadarzyła: dnia 18 VIII 1861 r., gdy lud wileński, czy to na skutek nierozsądnej plotki, czy też złośliwej prowokacji, ruszył z procesją ponad 6.000 ludzi ku rogatce na Pohulance na spotkanie procesji, rzekomo mającej przybyć z Królestwa, zgromadzone potajemnie wojsko rosyjskie użyło nagle broni rzezią zakończyło tę pamiętną uroczystość, w czasie której zginęło 11 osób, a ponad 100 było rannych. Krwawym tym aktem Rosjanie, zamiast uciszyć rozdrażnili dotychczas na ogół spokojną ludność litewską. Morderstwo to więcej ją zrewolucjonizowało, niż odezwy i agitacja patrjotów. Procesja ta przez przelaną krew męczeńską stała się symbolicznem odnowieniem Unji Lubelskiej. Oba narody całemu światu znów dały znać, że domagają się wspólnego bytu niepodległego „na zasadach zupełnego równouprawnienia wszelkich narodowości i wyznań łącząc się we wspólnej pracy, celem wydźwignięcia Ojczyzny z dzisiejszego upadku aż do odzyskania zupełnej niepodległości”. Dokumentem takiej jedności narodowej służyć będzie po wsze czasy pamiętny akt, sporządzony w Horodle przez uczestników obchodów rocznicy Unji Horodelskiej na polach nadbużańskich w ziemi Chełmskiej, następującej treści: „My, niżej podpisani, deputowani z ziem i powiatów Polski, w granicach przedrozbiorowych, zebrawszy się w Horodle dnia 10 października 1861 roku w 448-mą rocznicę Unji Litwy z Koroną, tym aktem objawiamy i własnoręcznemi podpisami stwierdzamy, że Unja, która wszystkie Ziemie Polskie zjednoczyła, dziś się odnawia na zasadzie uznania praw wszystkim ludom, stanom i wyznaniom służących i że ona czyni jeszcze ściślejszym wiązek, mając na celu wyzwolenie Ojczyzny i ustalenie zupełnej Jej niepodległości. Prawa nasze polecamy sumieniu narodów i oddajemy pod sąd rządów konstytucyjnych”. Rząd carski, obawiając się dalszego ruchu rewolucyjnego, ogłosił na Litwie stan wojenny, gdyż przekonał się teraz dostatecznie, że jego polityczne programy, dążące do zrealizowania hasła, iż Litwa ma być złączona z Rosją po wsze czasy zawiodły, ponieważ „Litwa trzyma z Polską”. W 1862 roku obchodzono również w kraju święto Unji Lubelskiej, ale zupełnie inny charakter nosiła ta uroczystość.

Wytłumaczy to najtrafniej poniżej umieszczona odezwa, wydana przez Komitet Centralny Narodowy, wyłoniony w obliczu nadchodzących wydarzeń, który miał się z czasem stać Rządem Narodowym: „Bracia! Co Pan Bóg złączył – zły człowiek, ani zły duch nie rozłączy. 293 lata temu Polska połączyła się z Litwą i wyswobodzoną przez Litwinów spod tatarskiego jarzma Rusią, jak mąż z żoną. Ślub ten święty odbył się, jak wiecie, w Lublinie i nazywa się Unją. Rocznica tego święta przypada, jak wiecie, 12 sierpnia według nowego, prawdziwego, 31 lipca według starego kalendarza; święciliśmy ją przeszłego roku uroczyście. Nie było ani jednej parafji na całej ziemi polskiej, jak szeroka i długa, żeby nie obchodzono tego dnia wielkiego”. „Zbliża się znów nasze wielkie Narodowe Święto, wrogowie nasi drżą na jego wspomnienie, gorsi od egipskich faraonów, gotują konie i wozy, piki i strzelby, żeby w ten dzień ziemię naszą krwią sprawiedliwych zakrwawić. Nieszczęśni! Zdaje się im, że groźbą i strachem zmuszą nas do wyrzeczenia się wiary, nadziei i ufności w Bogu. Bracia! Bóg widzi serca nasze, Bóg widzi serca ludu swojego, Bóg wróci nam Ojczyznę! Dziś On już karze widomie wrogów naszych. W przeszłym roku, w rocznicę naszego święta poczuli, że ich panowanie u nas się kończy i przejęci wściekłością porwali się na księży, na kobiety, na dzieci, niosące chorągwie i obrazy święte. Dziś zabijają się i szarpią sami we własnym domu, jak psy wściekłe. Nam źle było: my śpiewaliśmy w kościołach i modliliśmy się do Boga. Im źle oni podpalają jedni drugim domy i brat u nich zabija brata… 12 sierpnia zbierzmy się w kościołach i kaplicach, zrzućmy na ten jeden dzień żałobę, wszelkie roboty w polu i na warsztacie niech będą zaniechane. Właściciele ziemscy darują na ten dzień przypadającą robociznę od włościan, gospodarze uwolnią parobków, majstrowie – czeladników. Bracia! Pomodliwszy się w kościołach, każden wróci do swego domu, do swojej chaty i będzie to wielkie święto nasze narodowe święcić tak, jak święci Wielkanoc i Boże Narodzenie i pobłogosławi dzieci, pogodzi się z tymi, którzy mają do niego sprawiedliwą urazę i na koniec podzieli się z potrzebującymi, odwiedzi chorych, nakarmi zgłodniałych”. „Bracia! 12 VIII – to rocznica Wielkiego Święta Ślubu Litwy z Polską; co Bóg złączył, człowiek nie rozłączy. Dobrze było Litwie i Polsce, dopóki ich cudzy ludzie nie rozdzielili i sami u nas nie stanęli postojem. Każdy więc mąż, który, kocha żonę, każda żona, która kocha męża, ci wszyscy, którzy wstąpili, wstępują lub wstąpić chcą w śluby małżeńskie, niech pamiętają, że dzień 12 sierpnia jest rocznicą wielkich zaślubin Polski z Litwą. Bracia! Obchodźmy ten dzień uroczyście, a zaniechajmy śpiewania hymnów i wszystkiego tego, coby dało powód do prześladowania nas. Prośmy Boga słowem i czynem, aby nam dał wolność i zbawienie.”

Manifestacje kościelno-narodowe odbywały się nieustannie nie tylko w świątyniach katolickich i protestanckich, lecz i w bożnicach żydowskich. Pod wpływem tych demonstracyj uczucia wszystkich warstw społecznych połączone zostały w jeden płomień gorącej miłości Ojczyzny i egzaltacji religijno-patrjotycznej, tworząc w ten sposób doskonałe podłoże dla przyszłego powstania zbrojnego, które w tym czasie poprzedzała już „rewolucja moralna” narodu, organizowana świadomie przez stronnictwo rewolucyjne.

Źródło: Ludwik Narbutt. Życiorys Wodza w powstaniu styczniowem na Litwie.
Opracował: por. Władysław Karbowski, 1933–1935
Wydawca: 76. Lidzki Pułk Piechoty im. Ludwika Narbutta

Przygotowania do powstania styczniowego

W takich warunkach i nastrojach nadchodził dzień wybuchu, uznany przez Centralny Komitet Narodowy, jako Tymczasowy Rząd Narodowy, za odpowiedni do podjęcia walki. W końcu stycznia 1863 r. ukazała się specjalna odezwa, wzywająca Litwę do powstania. Oto jej treść: „Do Braci Litwinów. Bohaterskie wystąpienie naszej popisowej młodzieży, która przełożyła śmierć na polu bitwy nad ciężką niewolę w szeregach Moskwy, stało się hasłem do powszechnego powstania w Królestwie. Mimo braku wszelkich środków, mimo rzekomo niestosownej chwili, bez zbytecznej a zawodnej często rachuby, Komitet Centralny Narodowy, ulegając konieczności, nie zawahał się ani na chwilę przed wielkim czynem i dołożył wszelkich możliwych starań, ażeby szlachetnem zerwaniem się Polski do zrzucenia z siebie jarzma, zapewnić jak najlepsze skutki i powodzenie. Oczekiwania nasze nie zostały zawiedzione. Legjony, wyszłe z Warszawy oraz ludność prowincji z gołemi prawie rękami rzuciły się na wroga, a jednak, wsparte pomocą Bożą, wszędzie prawie odniosły zwycięstwo. Dziś powstanie jest hasłem. Los Polski spoczywa na ostrzu kos dzielnych Jej obrońców i bohaterów. Cała Rzeczpospolita, zagrana przykładem Kongresówki, winna się rzucić na wroga i nie patrzeć obojętnem okiem z zimną rachubą na ustach na zapasy swoich bohaterskich braci. Węzeł całego zadania jest w Litwie; powstanie Litwy decyduje o zmartwychwstaniu Polski i o śmierci wroga.” „Litwini! którzy od tylu wieków dzielicie z nami dobre i złe losy, wzywamy Was do broni! do broni! W Waszem męstwie i poświęceniu spoczywa przyszłość kraju; Wasza obojętność na śmierć braci sprowadzi na Wasze głowy przekleństwo potomności jako na matkobójców. Komitet Centralny Narodowy wielkie dzieło odbudowania Ojczyzny rozpoczął od uwłaszczenia włościan, od zyskania krajowi miljonów obywateli. Dziś mimo podżegań rządu najezdniczego, mimo sowitych nagród płaconych, a sowiciej jeszcze obiecywanych włościanom za chwytanie powstańców, chłopska kosa niejednokrotnie zapewniła nam zwycięstwo. Wzywamy więc Litwę i Żmudź do powstania, którego pierwszym aktem ma być natychmiastowe uwłaszczenie włościan”. Litwa została zaskoczona wybuchem powstania zbrojnego w Warszawie, nie była do niego jeszcze należycie przygotowana ani materjalnie, ani nawet moralnie; organizacja rewolucyjna była tu jeszcze bardzo słaba i nieliczna, na wojskowe przygotowanie spisku i samego wybuchu powstania nie zwrócono uwagi, przede wszystkiem zaś nie zapewniono na czas odpowiedniej ilości broni, której w kraju nie było, bo kilkakrotnie władzę rosyjskie rozbrajały ludność, odbierając jej wszelkie uzbrojenie. Powstanie zatem na Litwie, w takich warunkach nie było zupełnie przygotowane do wojny z Rosją. Mimo to jednak Litwa dotrzymała wierności, zgodnie z uchwałą Wileńskiego Komitetu, głoszącą, że: wolno jest nie przyjąć udziału w chwili szczęścia, ale obowiązkiem nieść pomoc i dzielić klęski Ojczyzny”. Litwa postanowiła wziąć czynny udział w powstaniu narodowem, uznać Rząd Narodowy w Warszawie i podporządkować mu się bez zastrzeżeń, opierając się na działających w terenie organizacjach rewolucyjnych. Litewski Komitet Rewolucyjny w Wilnie, stojąc na czele przygotowań ruchu zbrojnego na Litwie, w końcu lutego w porozumieniu z Rządem Narodowym w Warszawie przekształcił się w ,,Wydział Zarządzający Prowincjami Litwy”; w skład jego wchodzili: Jakób Gieysztor, jako prezes, Aleksander Oskierko, jako kierownik spraw wojskowych, Antoni Jeleński-referent spraw skarbowych, Franciszek Dalewski i Ignacy Łopaciński, jako sekretarze, oraz w charakterze Komisarza Rządu Narodowego – jego agent Nestor Du Laurens. Komitet ten w porozumieniu z Rządem Narodowym w Warszawie miał kierować losami Litwy. Organizacja ta miała na celu przygotowanie kraju do powszechnego, a na dobry skutek obrachowanego, powstania, które ma wywalczyć niepodległość Polski w granicach 1771 r., a lud wszystkich jej mieszkańców bez różnicy religji zupełną wolność i równość w obliczu prawa z poszanowaniem praw narodowości z nią złączonych”. W stosunku do Litwy i Rusi Rząd Narodowy w programie swym przewidywał, co następuje: „My utraciliśmy nasz byt polityczny przez gwałt. Gwałtu tego nigdyśmy nie uznawali, nie mogliśmy i nie możemy go uznać. Z tego powodu nie uznajemy nowych granic, ani rządów zbudowanych na ruinach naszej wolności. Polski podzielonej nie pojmujemy, tylko Polski całą, taką, jaką tworzy połączona Polska, Litwa i Ruś bez żadnej hegemonji którego bądź z tych trzech narodów. Wychodząc z tego punktu, dążymy do odbudowania Polski w dawnych jej granicach, pozostawiając narodom w nich zamieszkującym to jest Litwinom i Rusinom, wolność zupełną pozostania w związku z Polską, lub też rozrządzenia sobą podług własnej woli. W dzisiejszych jednakże działaniach przygotowanych poczytujemy sobie za najświętszy obowiązek wszelkich dołożyć starań, ażeby Litwa i Ukraina postępowały równolegle z Polską i żeby powstanie narodowe objęło jednocześnie wszystkie części naszej uciśnionej Ojczyzny”. Takie cele i zadania wytknięte zostały organizacji powstania na Litwie. Wydział Litewski w Wilnie ogłosił manifest Rządu Narodowego, wzywający Litwę do powstania, i od siebie pod datą 1. II 1863 r. wydał dekret o zrównaniu stanów i zniesieniu pańszczyzny, w myśl przyjętych zasad Rządu Narodowego w Warszawie. Przy pomocy zakonspirowanych emisarjuszów rewolucyjnych rozesłano te wezwania do wszystkich komitetów oraz mężów zaufania, przewidzianych na dowódców partyj zbrojnych. We wszystkich guberniach litewskich działały komitety rewolucyjne powiatowe, okręgowe i miejskie, parafjalne, które, ulegając woli ludu, poczęły pośpiesznie tworzyć organizacje powstańcze, gromadzić pieniądze i broń, aby jak najprędzej być gotowymi do walki. Najczynniejszym elementem tych organizacyj była młodzież akademicka i rzemieślnicza. W niedługim czasie ożywiła się akcja rewolucyjna w terenie, polegająca na tem, że w kościołach księża z ambon odczytywali manifest Rządu Narodowego, następnie po ogłoszeniu powstania zbrojnego przeciwko Rosji rozpoczynano werbunek ochotników do partji, a w końcu zebrał w miejscach umówionych, w głębi lasów i puszcz niedostępnych i zaprzysiężona przez księdza partja przygotowywała się do boju. Partję taką stanowił oddział powstańców, złożony z różnego rodzaju broni. występujący samodzielnie pod dowództwem jednego komendanta, który podlegał komisarzowi Rządu Narodowego i wobec niego był osobiście odpowiedzialny. Na dowódców partyj mianowano przeważnie byłych wojskowych, którzy bądź z szeregów wojsk zaborczych licznie zgłaszali się pod rozkazy władz powstańczych, bądź też stawali pod broń, jako rezerwiści armij zaborczych, czy też instruktorzy specjalnie wyszkoleni na kursach emigracyjnych zagranicą, głównie w polskiej szkole wojskowej w Cuneo (we Włoszech). Lecz zdarzało się, i to dość często, że na czele partyj stawali obywatele ziemscy, księża a także włościanie. Komenda i rozkazy w partjach wydawane były w języku polskim lub litewskim, zależnie od składu narodowościowego partji. „Nie tylko gorące słowo księdza przemawiało do wyobraźni i uczucia Litwina, nie tylko uśmiechała się mu myśl wolności; ale nadto rosło mu serce, kiedy słyszał, jak brzmiała jego rodzinna mowa w komendzie wojskowej, w rozporządzeniach administracyjnych, w śpiewach obozowych, w przemówieniu dowódcy”. „W działaniach oddziałów litewskich wszystko nosiło cechę powagi, ciszy i pobożności. Włościanie, zwłaszcza na Żmudzi poruszeni poprzedniemi manifestacjami religijnemi, szli masami do powstania, zwłaszcza tzw. ,,chodaczkowa szlachta”. Nawet władze rosyjskie wyraźnie stwierdzały, że lud, wiejski na Litwie był życzliwiej usposobiony do powstania niżeli w Polsce. Potem dopiero, gdy wprowadziły one w życie specjalną akcję szczucia na Polaków i rozpoczęły opacznie wyjaśniać ludowi cele powstania, szafując przekupstwem, odwracało się tu i owdzie serce wiejskiego ludu od narodowej sprawy i poddawało się wrogim wpływom. Wkrótce po wybuchu powstania w Królestwie, co miało miejsce w nocy z 21/22 stycznia 1863 r. na całej Litwie formalnie zakotłowało się”. W wielu okolicach zjawiły się zbrojne oddziały i, jak współbracia w Królestwie Polskiem, wystąpiły do walki „orężnej”. Najpierw powstanie ogarnęło powiat lidzki, gdzie pierwszy wystąpił do walki o wolność Ludwik Narbutt.

Źródło: Ludwik Narbutt. Życiorys Wodza w powstaniu styczniowem na Litwie.
Opracował: por. Władysław Karbowski, 1933–1935
Wydawca: 76. Lidzki Pułk Piechoty im. Ludwika Narbutta

Pogląd ogólny na powstanie styczniowe

Nam, wzrastającym w atmosferze, przesiąkłej strachem przed niedawnemi jeszcze represjami Berga i Murawjewa, wśród łoskotu walonych w gruzy wrażą ręką zrębów gmachu tysiącletniej kultury polskiej – mówiono o powstaniu ze zgrozą… Szeptano o tym „Sześćdziesiątym trzecim” jak o przyczynie nieszczęść, początku ruiny naszego dorobku narodowego, jak o zjawisku złowrogiem, co niby zmora straszliwa na piersi całych pokoleń spadła… O tych, co w mnóstwie bezimiennych grobów leśnych i stepowych lub w rowach Cytadeli snem wiecznym spoczywali po zgiełku bojowym – niepodobna było mówić spokojnie. Szaleńcy lekkomyślnie ręką kochającą nóż w serce narodu wbijający… to był sąd najłagodniejszy dla całego Szaleństwa, jak powstanie styczniowe ochrzczono. Dziś już pół wieku od tej naszej tragedji minęło. Zarosły i zrównały się z ziemią mogiły, tak licznie po równinach i lasach polskich, w puszczach litewskich i stepach wołyńskich czy ukraińskich rozsiane… Wyschły dawno łzy matek, wdów i sierot po zamordowanych ręką wroga-Moskala, kata-rodaka lub ogłupionego propagandą, serdecznie ukochanego ludu – bohaterach styczniowych. Ucichły nieskończone spory, wyrzuty namiętne, insynuacje złośliwe… Czas na sąd historji, sąd spokojny i bezstronny, bez złości, lecz i bezlitosny. A sąd taki powstania styczniowego nie potępi – nie będzie w stanie rzucić w twarz pokoleniu z przed pół wieku winy… Wypadki zresztą same zadały kłam sędziom styczniowego wybuchu. Nikt nie uwierzy dziś, że najstraszniejszą klęską naszą, która setki najdzielniejszych pracowników narodu w Sybir powlokła, a tysiące młodzieży w beznadziejny bój z mocniejszym wrogiem pchnęła, był nasz protest przeciw niewoli narodu, bo dziś patrzymy, jak półwiekowa lojalność w niewoli miljony ludu polskiego w Sybir, a setki tysięcy w straszny bój bratobójczy pognała. Dziś nikt nie powie, że wszystkie nasze cierpienia karą za bunty nasze były po tem, jak nam otwarcie po półwiekowym spokoju zagładę narodową zapowiadano. Historja musi powiedzieć, że powstanie styczniowe było koniecznością dziejową, której uniknąć nie byliśmy w stanie. Musi widzieć w niem jeden tylko epizod odwiecznej, bezlitosnej i bezwzględnej walki dwóch narodów, dwóch kultur, dwóch światów duchowych. Epizod walki, w której jeszcze ostatniego słowa nie powiedziano. Walka musiała nastąpić. Szanse były w owym momencie karykaturalnie nierówne, a musiano ją przyjąć, wyzyskując wszystkie nadarzające się atuty. „Wiem, że zginę ja i ci, co za mną idą dziś do lasu – mówił prosty rzemieślnik – powstaniec do statysty, chłodno obliczającego szanse ruchu. – Wiem, że zginą ci, co pójdą za miesiąc, za dwa, może i za pół roku. Ależ wierzę w to i wiem, że wreszcie za nami pójdą tacy, dla których szczęście wolności zaświeci”. Z taką wiarą szli w bój, by „umrzeć, niosąc ziemię ludowi i protest przeciw zdradzieckiemu kompromisowi z Moskwą”, pierwsi powstańcy w noc styczniową. I ci legli pokotem, lecz zwyciężyli swym zgonem – ziemię lud otrzymał, przedawnienie praw Polski do wolności nie nastąpiło. Z taką wiarą szli i późniejsi powstańcy, łudzeni przez wyrocznię ówczesną, Napoleona III, w którym współcześni spadkobiercę genjuszu stryja uznawali, a historja jednego z najgenjalniejszych szarlatanów widzieć musi. Nierówną walkę na ówczesnej pozycji i w ówczesnych warunkach przegraliśmy. Szli na śmierć pewną powstańcy jedni po drugich, szli na stracone pikiety, które im komenda możliwie długo zatrzymać kazała. Szli – i ginęli według rozkazu. Bojownicy powstania styczniowego żołnierską swą powinność spełnili. Szli w bój, kładli się pokotem trupem, zarówno akademicy pod Słupczą, jak robotnicy-kosynjerzy pod Węgrowem, trzymali się, jak tylko mogli najdłużej i ostatnie oddziałki zbrojne zeszły z pola dopiero wówczas, gdy nadszedł rozkaz po temu. Czy powstańcy „Sześćdziesiątego trzeciego” spełnili również i swą powinność, jako najlepsi z pokolenia, będącego spadkobiercą tradycji, ideałów i dorobku kulturalnego swych ojców i dziadów? Historja i na to odpowie – tak. Pokolenie z przed pół wieku stało przed trudnym dylematem. Moskwa, w zamian za wyrzeczenie się praw narodu do własnego bytu państwowego, do zdobyczy kulturalnych i narodowych na Wschodzie, dawała nam dobrobyt i spokój. Zdejmowała od lat trzydziestu ciążące kajdany. Powstanie styczniowe handel ten dobra narodu – na dobro jednego lub dwu pokoleń – udaremniło. Powstanie styczniowe dokonało likwidacji strasznej rany naszej, sprawy włościańskiej. Chłop wprawdzie, wezwany przez nie na ostatnią pańszczyznę, na bój pod wodzą szlachty, za broń nie chwycił. Młódź jednak szlachecka i rzemieślnicza zgonem swym niosła i dała polską ziemię chłopu polskiemu. Dwu pokoleniom „Sześćdziesiąty trzeci” dał straszne cierpienia, to prawda, lecz naród polski, owe „przeszłe i przyszłe jego pokolenia”, otrzymał z rąk straceńców z przed pół wieku nietkniętą swą ideową spuściznę i nieprzehandlowane na liczman szczęścia jednego pokolenia – graniczne swe kopce, otrzymał miljony nowych obywateli. Szaleństwem, nieomal zbrodnią, nazwano powstanie styczniowe, widząc w niem wojnę polsko-rosyjską, lekkomyślnie podjętą w chwili, gdy Margrabia swemi reformami szczęście ojczyźnie przynosił. Nic nad to fałszywszego. Naród, pozbawiony własnej państwowości, jedynie na demonstrację zbrojną swych żądań lub swego protestu zdobyć się jest w stanie. Demonstracją też zbrojną i niczem więcej dla historyka jest powstanie styczniowe. Krwawym protestem, samobójstwem spisku Czerwieńców – którzy jednak, sami rzucając się w przepaść, zdołali jeszcze rozsadzić krępujące naród okowy społeczne i dać chłopu polskiemu ziemię polską był wybuch styczniowy. Zbrojną demonstracją narodu, żądającego niepodległości, a pozbawionego środków do walki o nią, było podtrzymanie ruchu zbrojnego przez żywioły zachowawcze. Demonstracja ta, jak każda inna, musiała być i była ściśle związana z odbywającą się współcześnie kampanją dyplomatyczną na tle wiszącej w powietrzu olbrzymiej walki Wschodu z Zachodem. Nieszczęściem jej było, że wybuchnęła ona o dwa lata przedwcześnie, że zaczęła się, zanim Napoleon III wyleczony został ze swych marzeń o przyjaźni rosyjskiej, nim Anglja została zaszachowana w Danji, Austrja zaś w Niemczech. Fatalnością zaś było, że współcześnie z nią szła genjalna gra dyplomatyczna, w której Bismarck z chaosu europejskiego, rzucając na pół wieku Polskę Rosji, budował Niemcy Zjednoczone. Demonstracja była nieudana przegraliśmy, lecz od chwili zwycięstwa dyplomatycznego Rosji, od połowy lipca, powstanie styczniowe stało się demonstracją protestu przeciw wyraźnym już niszczycielskim zamiarom Rosji. Tym charakterze oczekuje ono powikłań europejskich, które nastąpiły, lecz których już ruch zbrojny w Polsce nie doczekał. „Jeżeli nie ma pewności wygranej, to przegranej jest pewność zupełna od chwili, gdy naród da sobie oręż z rąk wytrącić. Zwyciężonych wróg tępić będzie bez litości, za upadłymi i w oczach świata poniżonymi nikt się nie odezwie. Te przytoczone przez nas słowa Czartoryskiego były hasłem „Sześćdziesiątego trzeciego” w ciągu trzech ostatnich kwartałów. Grzech pierworodny stuletniej naszej walki z Moskwą o swoje istnienie, brak państwa, które jedynie może prawidłową walkę prowadzić, zaznaczył się dobitnie w naszym dramacie „Sześćdziesiątego trzeciego”, zmuszając wszystkich aktorów do popełniania błędów, w innych, normalnych warunkach życia narodu – zgoła często niemożliwych. Błądzili wodzowie, zarówno Traugutt, jak Margrabia, zarówno Pan Andrzej, jak ks. Czartoryski, nie będąc w stanie panować nad całością kierowanego przez siebie życia narodowego. Błądzili bezpośredni wykonawcy rozkazu wodzów, nie mając środków ani dla dostatecznego przygotowania działań, ani prawidłowego wykonania rozkazu. Błądził wreszcie ogół cały, pozbawiony nakazu i organizacji własnego państwa, natomiast poddany najbezwzględniejszym represjom i najbardziej demagogicznej agitacji ze strony organów wrogich sobie państw obcych. Począwszy też od zarania ruchu narodowego, od pierwszych manifestacyj w 1860 roku, a kończąc na ostatnich jego przejawach, musiały mieć miejsce niezliczone błędy w szczegółach tej walki o prawa, o samoistnienie narodu, walki, którą instynkt samozachowawczy narodowi podszeptał, a która dała mu zasób sił na następne pół wieku martyrologji. Zapisując też skrupulatnie wszystkie błędy, popełnione w szczegółach wielkiego dramatu dziejowego 1861–1863, historja, powodując się li tylko zimną rozwagą i bezstronnością, jeden tylko sąd o straceńcach „Sześćdziesiątego trzeciego” mimo to wypowiedzieć może: Spełnili swoją powinność!

Ewelina Wróblewska, Rok 1863, 1923 r.

Powstańcze władze cywilne w powiecie lidzkim

Powstanie lidzkie miał przygotować powiatowy komitet rewolucyjny, w skład którego wchodzili: obywatel Henszel Konstanty z Wołdaciszek, jako prezes komitetu i tzw. Naczelnik cywilny, obywatel Grażycz Witold z Siehieniowszczyzny, jako przedstawiciel Centralnego Komitetu Narodowego w Warszawie i Komisarz powiatowy (przybył dopiero w maju), Szukiewicz Tomasz, sędzia powiatowy z Lidy, Aleksandrowicz Ksawery z Niewiszy, Tyszkiewicz Karol z Żyrmun, Kraiński Adolf z Pałaszek, Berdowski Edward z Berdówki, Sumorok Józef z Wersoki, Popławski Włodzimierz z Wołczynek, Łazowski Edward z Girek, Wilbik Stefan z Lipkuńców i Patrykowski Anzelm z Lidy. Członkowie komitetu pracowali na podstawie mandatów służbowych, wystawionych przez Rząd Narodowy i opa­trzonych jego pieczęcią oryginalną. Wszelka korespondencja i akta Komitetu przechowywane były u wójta tarnowskiego, Jakubowskiego. Komitet ten podlegał Wojewódzkiemu Wileńskiemu Komitetowi Rewolucyjnemu, na czele którego, jako tzw. „wojewódzki” (wojewoda), stał ziemianin Mikołaj Giedroyć, a po jego aresztowaniu Franciszek Konoplański oraz jako Komisarz Jan Ciechanowski. Wojewoda zależał bezpośrednio od Wydziału Zarządzającego Prowincjami Litwy i Naczelnego Wodza – Zygmunta Dołęgi-Sierakowskiego. Obowiązkiem Lidzkiego Komitetu powiatowego było prowadzić akcję werbunkową na terenie powiatu i dostarczać do partji rekrutów oraz zaopatrywać kadry powstańcze w pieniądze, broń, ubranie, prowiant oraz inne niezbędne artykuły i wszelki materjał wojenny, a nadto utrzymywać stałą łączność pomiędzy partjami zbrojnemi, zorganizowanemi w powiecie, a Wydziałem Zarządzającym Prowincjami Litwy. Mimo nader ciężkie warunki lokalne, mimo represje moskiewskie, aresztowania, wyroki i srogie kary, praca powiatowego zarządu cywilnego prowadzona była bardzo energicznie, sumiennie i ofiarnie. Społeczeństwo miejscowe darzyło władze powstańcze wielką sympatją i zaufaniem, wspierając ich zamierzenia szanując zarządzenia oraz spełniając je gorliwie i uczciwie. Ofiary i podatki obficie płynęły na rzecz powstania do kasy komitetu lidzkiego, tak że nigdy nie dało się odczuć braku gotówki na zbrojenia; podobnie było z prowiantem, chętnie gromadzonym z okolicy w obozach, dworkach innych miejscach jego przeznaczenia dla partyj, a z ubraniem uporano się dość szybko i sprawnie, gromadząc zapasy materjału i szyjąc po dworach tajemnie bieliznę i mundury. Natomiast najgorzej było ze zbiórką i dostarczaniem broni, której na miejscu nie było prawie zupełnie, ponieważ przed wybuchem powstania w czasie rewizyj zdołano ją do reszty niemal odebrać. Potajemnie sprowadzano broń z Wilna, Królestwa, a przede wszystkiem z zagranicy (z Prus), był jej jednak zawsze brak bardzo dotkliwy, ponieważ powiat lidzki, z dala od granicy położony, nie mógł być zaopatrzony w nią tak łatwo, jak inne dzielnice kraju. Akcja werbowania do partji w powiecie lidzkim prowadzona była powszechnie i ofiarnie nie tylko przez komitetowych agentów, ale przez wszystkich niemal księży i ziemian, dawała też nader poważne wyniki, gromadząc dla partji uzupełnienia rekrutów ze wszystkich sfer społeczeństwa tak, że na brak ich nie można było nigdy narzekać, a odwrotnie niekiedy władze powstańcze nie były w stanie tak dużej ich liczby wcielić do szeregów partji. Zarząd cywilny w powiecie lidzkim stał zawsze na wysokości zadania, to też i pod jego adresem możemy śmiało i bez przesady zacytować chlubne słowa uznania marszałka Piłsudskiego: „wielkość naszego narodu w wielkiej epoce 63 roku istniała, a polegała ona na jedynym może w dziejach naszych rządzie, który, nieznany z imienia, był tak szanowany i tak słuchany, że zazdrość wzbudzać może we wszystkich krajach i u wszystkich narodów”.

Źródło: Ludwik Narbutt. Życiorys Wodza w powstaniu styczniowem na Litwie.
Opracował: por. Władysław Karbowski, 1933–1935
Wydawca: 76. Lidzki Pułk Piechoty im. Ludwika Narbutta

Z powodu książki o Ludwiku Narbucie
O ojców grób bagnetów wyostrz stal!

Podczas manewrów, w sierpniu 1929 roku, wypadł mi postój we wsi Morgiewicze, koło Marcinkaniec. Ludność okoliczna mówi po litewsku. Wieś jest rzucona na tło krajobrazu niemal pustynnego, o bardzo głębokich piachach z mnóstwem małych, o rdzawej wodzie, żródełek, dających początek „świętemu”, według słów ludu, potokowi Skroblis. Koło wioski i między domami rosną tam jeszcze tak zwane „barciowe” sosny, bardzo stare i grube drzewa, o ściętych dawno kiedyś wierzchołkach, przykrytych daszkami; powykręcane rosochate gałęzie, zwisają w dół, sięgając niemal do ziemi. Sosny te liczą po kilkaset lat życia. Sosny pamiętają, być może, nawet jeszcze te czasy, kiedy kultura chrześcijańska nie tknęła tego ludu, a „świętość” Skroblisa była dla niego istotną jeszcze świętością. Myśli unosiły się w dawność. Dali mi znać, że koło taborów chodzi staruszek, który jakoś szczególnie cieszy się na widok naszych żołnierzy i opowiada o powstaniu. Sprowadziłem staruszka do siebie. Nazywał się Józef Gulgis; dobrze mówił po polsku. Urodzony w tej wsi w roku 1827, stwierdziłem to z metryki. Liczył więc wówczas 102 lata i posiadał zadziwiającą przytomność umysłu. Długo mi opowiadał stary Gulgis, jak to on był przewodnikiem i „przysięgłym” w partji pana Narbutasa: jak nosił jego „rozporządzenia” przez te lasy, które wtedy były jeszcze bardzo gęste i wielkie, i jak to „ruskie sołdaty tu wszędzie po lasach chodzili; a jak naszego Narbutasa złapać nie mogli, to nas, całą gromadę, pałkami bili, żeby my wydali, a my nie chcieli wydać”. W każdej wiosce tu był taki „przysięgły”, co osobną przysięgę przed księdzem składał; a jak przychodziło „rozporządzenia” to na konia siadał, albo pieszkiem do następnej wioski do tamtejszego „przysięgłego” biegał. Za Narbutasem cały naród tutejszy na „ruskich” szedł, a jak Narbutasa w Dubiczach „ubili”, to nikt nie wierzył i myśleli, że to tylko taka „chitrość ruskich”. W Dubiczach to „ruski” potem kościół nawet wielki „drzewniany” zwalił, „świętą figurę Pana Jezusa” aż do Naczy zabrał, i „mogiłka równiał” Żeby naród nie wiedział dokąd, z „modlitwą chodzić”. A naród z „modlitwą chodził”, bo swoje znaki „wiedział” do tej mogiłki. Narbutasa naród poważał i „słuchał się” jego bardzo ale, „widzisz pan, wydał go judasz Bazyl ruskim sałdatom, i ubili oni Narbutasa, a jakby nie to, wszystka sprawa inaczej byłaby poszła”. Uderzony swoistem pięknem tych okolic i niezwykłą pamięcią ludności, zaszytej w puszczach, na „dawne” sprawy, wędrowałem tam wiele. Od „miszkinisów”, osiadłych nad rzeką Ułą, od sąsiadów ich „leśnych ludzi” znad rzeki Kotry, słyszałem bardzo dużo jeszcze opowiadań o Narbutasie od pierwszych i o Narbucie od drugich. Wszędzie był jednak jeden refren, który mię szczególnie uderzał: za Narbuttem naród cały tutejszy szedł, a jak Narbutta w Dubiczach „ubili” to nikt wierzyć nie chciał. Pokazywano mi, wśród zajadłych sprzeczek, „grudy” na „rojstach”, gdzie partje na noclegi stawały, pokazywali ścieżki leśne, dla nich tylko znane, po których „siano kosić teraz chodzimy”, utajone przejścia przez rzeki i rzeczki tutejsze, zawalone ogromnemi pniami i wywrotami. Opowiadali, jak „powstańczyki”, gdy tylko, bywało, staną gdzie spocząć, to zaraz „maleńki ot taki ogień” rozpalą, pozakrywają go ze wszystkich stron, żeby „ruski” nie widział, a potem buty pozrzucają i suszą, suszą „bo tutaj rojsta skróż, panie, a deszcze wielkie padały, bo mało śniegu „tamtej” zimy było. Miszkinis po litewsku znaczny to samo, co „leśny człowiek”. Miszki – las. Grudy – suche kępy; rojsty – błota. Po wioskach to nigdy oni nie nocowali, tylko „na grudach”, a baby nasze chleb piekły, a potem ten chleb „przysięgli ludzie”, po nocach na rojsty w workach nosili, albo i łódką wieźli. A po tamtej stronie rzeki Kotry, w szlacheckich okolicach, na „Lidzkiej stronie”, pod Szczuczynem, Zabłociem, Nowym Dworem, Ostryną i Wasiliszkami, pod Raduniem i Ejszyszkami, ileż pamiątek po dworach, dworkach i chatach. Wszak tam nie ma rodziny, na tej „Lidzkiej stronie”, z której kogokolwiek nie wysiedlali „z całą familja” na Krym lub Kubań, albo i knutami „na śmierć zasiekali” za to, że chleb dla „powstańczyków” piekli, albo nie pozbawili majątku, nie pędzili „w katorgę na Sibir” lub do Lidy i Wilna „na wieszannia”. Wszystko nieodłącznie wiąże się zawsze z imieniem Narbutt lub Narbutas. A w Oranach przy stacji, 30 kilometrów od Dubicz, na cmentarzyku przy drewnianym kościołku, na głębokim piachu „mogiłka przy mogiłce” leży, i tak ich dużo. Żołnierze z roku 1920. Ochotnicy tej samej lidzkiej ziemi. Lidzkiego pułku strzelców. Gdy nawała wielka czerwonej Moskwy szła od Wilna w lipcu, to jednym niemal pułkiem drogę zastąpili. W bojach uczciwie legli. Dubiczom wstydu nie zrobili. Wiąże się misternie przędza spójni „między dawnemi i nowem laty”. Powstanie 1863 – samoobrona 1918. Powstańcy lidzcy 1863 – ochotnicy lidzkiej samoobrony 1918. Partja Narbutta 1863 – boje w puszczach nad rzeką Mereczanką i nad świętą Kotrą; Rudniki i Dubicze. Pułk strzelców lidzkich 1918–1920. Boje od Ejszyszek i Lidy po Puszczę Białowieską; w Puszczy Nalibodzkiej i pod Mińskiem, znów pod Wilnem i na skraju Puszczy Rudnickiej nad rzeką Mereczanką, pod Klepaczami i Oranami, tak bardzo blisko od Dubicz, pod Grodnem nad Niemnem, nad Narwią i pod Łomżą, pod Modlinem na progu stołecznej Warszawy i znowu pod rodzimem Wilnem. 76-y pułk strzelców Lidzkich Najjaśniejszej Rzeczypospolitej. Honor i Ojczyzna. Zawiązuje się tradycja pułku, mocna, słuszna, w zasłudze prawdziwej, w istotnej swej wartości głęboka, dostojna, jak bezimienne mogiły powstańcze po puszczach i rojstach rodzimego krajobrazu. 76-y pułk strzelców Lidzkich imienia Ludwika Narbutta. Kość z kości, krew z krwi ludu lidzkiej ziemi. Imię wodza powstańców odżyje przez pułk w wielkiej glorji; zostanie przywrócona cześć należna zapadłym mogiłom w postaci widomych znaków. Zostanie uczczony w swej zapomnianej zasłudze lud, który wiernie w szedł za swym Wodzem na Wielką Sprawę w ICH chwili dziejowej. „Za naszą wolność i waszą”. Głęboko przejął się cały pułk 76-y Lidzki związaniem swej tradycji z czynem ludzi 1863 roku. Sprawą kieruje żołnierz, zasłużony w bojach, pułkownik Ignacy Oziewicz, dowódca pułku. Intencja ta zbiega się z faktem, że od roku 1920 w Lidzie istnieje Komitet uczczenia Narbutta i jego towarzyszów przez wystawienie pomnika w Dubiczach na ICH mogile. Generał Śmigły-Rydz, zwycięzca w wielkich bitwach nad Niemnem i pod Lidą w latach 1919–1920, otacza ten komitet swym protektoratem. Komitet miał fundusz, zebrany jeszcze w markach polskich, rozpoczął budowę pomnika według pomysłu profesora Ruszczyca, w wykonaniu profesora Bałzukiewicza. Przyszła dewaluacja marki, fundusz uszczuplił się. Pomnik stał niedokończony; sam tylko cokół. Bierze do serca sprawę wicewojewoda wileński, Jankowski, wnuk żołnierza z partji Narbutta, obywatel Ziemi Lidzkiej, członek komitetu budowy pomnika. Za aprobatą generała Śmigłego-Rydza wznawia pracę komitetu Lidzkiego. Pułk solidarnie współpracuje. Szybko zbiera się znowu potrzebny fundusz. Wiceminister Spraw Wojskowych generał Sławoj-Składkowski daje bronz ze starych armat. Przystępują w Wilnie do odlewu pomnika. Wykonuje profesor Bałzukiewicz. Na sprawę żywo reaguje dowódca Korpusu w Grodnie generał Litwinowicz. Pod jego przewodnictwem powstaje komitet organizacyjny uroczystości, jednoczący północno-wschodnie województwa; Dubicze leżą w zakątku leśnym na styku tych województw. W komitecie biorą udział wojewodowie: Wileński, Białostocki i Nowogródzki – Jaszczołt, Kościałkowski, Świderski; prezesi dyrekcyj lasów państwowych, kolei, poczty; prezesi sądów okręgowych, położonych na terenie tych województw, senatorowie, posłowie. Wojewoda Nowogródzki (na terenie tego województwa znajdują się Dubicze), nadaje uroczystości charakter święta wojewódzkiego. Uporządkowuje dojazdy do Dubicz; przekłada nową dobrą drogę z Zabłocia do Dubicz, tam gdzie jej nigdy nie było. Odsłonięcie pomnika odbywa się 6-go sierpnia 1933, w roku 70-ciolecia powstania narodowego na Litwie, w rocznicę stracenia Traugutta, w rocznicę wyruszenia Kadrówki, w rocznicę wielkiej decyzji Piłsudskiego do bitwy pod Warszawą. Łączy się z tem święto pułkowe, obchodzone 2 sierpnia na pamiątkę sławnych bojów pod Łomżą w roku 1920. Pułk cały marszem przybywa z Grodna do puszczy, do Dubicz, – gdzie staje biwakiem. Dyrektor lasów państwowych z Wilna, inż. Szemiot łączy z odsłonięciem pomnika poświęcenie i wręczenie sztandaru dla przysposobienia wojskowego leśnego: las był wiernym sprzymierzeńcem powstańców; ich to, leśników, także dzisiaj tradycja. Dyrektor kolei państwowych w Wilnie, inż. Falkowski zwołuje do Dubicz zlot przysposobienia wojskowego kolejowego. Sztafety harcerskie niosą puszki z ziemią z mogił i miejsc bojów powstańczych. Organizuje to pułkownik Frydrych, kierownik przysposobienia wojskowego na całym terenie. Poświęcenia pomnika dokonuje arcybiskup wileński, Jałbrzykowski. W przeddzień odsłonięcia pomnika wszyscy są już na miejscu. Pułk, przysposobienie wojskowe, harcerze i strzelcy biwakują w Dubiczach i okolicy. Nieprzeliczone masy ludu, przybyłe z najdalszych okolic, biwakują również. Koło plebanji olbrzymi namiot dla władz i gości. Ku wieczorowi w kilkunastu miejscach w puszczy ukazują się łuny. To płoną stosy ogromne, rozpalone przez leśników na miejscach bojów partji Narbutta. Gdzie była zapadła mogiła – teraz grobowiec wspaniały, zbudowany pracowitą ręką saperów pułkowych. Na grobowcu wielki pomnik, okryty jeszcze białą zasłoną. Wartę honorową pełnią młodzi, wzruszeni niezmiernie oficerowie z obnażonemi szablami. Na grobowcu płoną znicze. Cały pułk i wszystkie organizacje stoją na baczność. Dookoła lud – głowa przy głowie. W rękach żołnierzy pochodnie płonące. Nastaje ciemność. Apel poległych. Czytają z listy pierwsze nazwisko: „Patron i szef pułku Ludwik Narbutt”. Odpowiedź z głębi szeregów: „Poległ na polu chwały i spoczywa w tej mogile”. Lud drgnął. Zdawało się, że drgnęła cała puszcza, wszystkie te lasy przepastne, rojsty i grudy, rzeki i rzeczki pniami zawalone, ścieżki i ścieżyny znane tylko „przysięgłym ludziom”, i święta rzeka Kotra i dalekie Święte o błota, jedyni OWEGO CZASU najwierniejsi sprzymierzeńcy. Po dziesiątkach lat poniewierki i zapomnienia – gloria nieśmiertelności; znicze na zapadłej w puszczy mogile; łuna wielka na ICH grudach i rojstach; wzruszenie głębokie młodych i prawych serc żołnierzy Niepodległej Ojczyzny. Drugiego dnia, 6 sierpnia, spadła zasłona z pomnika. Na pomniku wieniec cierniowy, ICH godło. Napis: „ZA NASZĄ WOLNOŚĆ I WASZĄ”. Orzeł biały, Pogoń, święty Michał. Pułk ślubuje, że „ICH pracę żołnierską i ofiarę zawsze mieć sobie będzie za najdoskonalszy wzór służby i miłości Ojczyzny”. A potem depesza do Pikieliszek, do NIEGO, do Marszałka Piłsudskiego: W dniu 6 sierpnia 1933 roku, w siedemdziesięciolecie powstania narodowego na Litwie, w rocznicę stracenia Traugutta, w rocznicę TWOJEJ Kadrówki, w rocznicę TWOJEJ wielkiej decyzji do bitwy pod Warszawą, z puszczy, z nad rzeki Kotry z Dubicz, w chwili odsłonięcia pomnika Ludwika Narbutta i poległych z nim w boju towarzyszów, składamy CI, WIELKI WODZU, hołd i wdzięczność niezmierną, na którą brak słów, za ojczyznę, za sławę, za zwycięskie sztandary. Zebrani w Dubiczach. władze, wojsko, lud, leśnicy”. Wszak ON ze wszystkich najgłębiej ICH potrafił zrozumieć, wszak ICH umiłował, wydźwignął, o groby ICH wyostrzył karzący swój miecz. Głębokie przeżycia, niezapomniane wzruszenia. Ale od razu, na miejscu, ludzie poczęli wielkim głosem wołać o książkę. Rozdano okolicznościową broszurkę. To mało. Żądali książki dużej, z obrazkami, „żeby wszystko było opisane prawdziwie, jak to było z Narbuttem i o wszystkiem”. Wielką jest zasługą pana porucznika Karbowskiego, że podjął się napisania tej książki. Zebrał pracowicie ogromny materjał na miejscu, w okolicy, od tamtejszych ludzi. Zbierał w bibljotekach, archiwach i antykwarjach. Są luki w książce. Jakże być może bez luk, gdy o książkę wołano wielkim głosem i żądano jej „zaraz”. Pośpiech jest zawsze powodem wszelkich luk, a w tym wypadku pośpiech był bardzo uzasadniony. Książka o Narbucie jest jednak w dobrem ręku, i pod pewnym protektoratem 76-go pułku strzelców Lidzkich im. Ludwika Narbutta. Praca nad następnem wydaniem powinna wszystkie luki zapełnić. A tymczasem niech książka ta idzie między młode pokolenia pułkowe i „robi” tam swoją dobrą służbę.

EDWARD PERKOWICZ
Źródło: Ludwik Narbutt. Życiorys Wodza w powstaniu styczniowem na Litwie.
Opracował: por. Władysław Karbowski, 1933–1935
Wydawca: 76. Lidzki Pułk Piechoty im. Ludwika Narbutta

Młodość Ludwika Oseta Narbutta

Ludwik Narbutt przyszedł na świat w dniu 26 sierpnia 1832 roku we dworze rodzinnym w Szawrach, jako syn znanego historyka Teodora i Krystyny z Sadowskich. Ochrzczony i zapisany został do ksiąg metrycznych w kościele parafjalnym w Naczy w dniu 4 września tegoż roku. Tradycja jednak rodzinna mówi, iż bohater nasz urodził się w 1831 r., w chwili największej zawieruchy krajowej. Matka Ludwika, nosząca go podówczas w swem łonie przechodziła całą gamę uczuć, od upojeń radości i nadziei na widok przechodzącego przez Szawry oddziału Giełguda, do bolesnych później zawodów. Wstrząśnienia te przypuszczalnie musiały oddziałać na dziecko. Z mlekiem matki ssał potem gorycz narodowych bólów. Z jej piersi czerpał miłość do kraju, która później stała się przewodnią ideą jego życia. Ojciec Ludwika Narbutta – Teodor, syn Joachima i lzabelli z Noniewiczów, urodzony w rodzinnym majątku Szawry, w pow. Lidzkim, w dniu 8 XI 1784 r., wywodził się ze starożytnego litewskiego rodu wielkoksiążęcego Dowszprungów, który dał początek wielu rodom kniaziowskim i szlacheckim. Po ukończeniu wydziału matematyczno-inżynieryjnego na uniwersytecie wileńskim, w 1803 r. rozpoczął służbę jako inżynier wojskowy. Służba ta, odbywana w uciążliwych warunkach, jako też otrzymane w wojnach rany i kontuzje osłabiły jego zdrowie i pozbawiły go niemal zupełnie słuchu, którego już nigdy nie odzyskał. Wskutek tego zmuszony był w 1812 roku opuścić służbę wojskową w stopniu sztabskapitana inżyniera i wrócił do rodzinnego domu w Szawrach. Pod wpływem głębokiej miłości kraju i przeszłości narodu, rozpoczął działalność naukową, a równocześnie i obywatelsko-gospodarczą. Przez kilkanaście lat z niezwykłą gorliwością i naukowem zamiłowaniem gromadził podania i wiadomości oraz różne zabytki staropogańskiej i chrześcjańskiej Litwy; studjował wszystko, co się zachowało w naszej literaturze lub znajdywało się rozrzucone zagranicą, sam zwiedził niemal całą Litwę, zbierając podania i pieśni ludowe, a następnie dał piśmiennictwu polskiemu szereg poważnych prac naukowych. Najważniejsze jego dzieło p.t. „Dzieje narodu litewskiego” – to owoc mrówczej pracy tego okresu jego życia. Jako gospodarz, zasłynął Teodor Narbutt daleko w kraju, a jego rodzinna wioska Szawry, choć niewielka, zakwitła jednak pod jego ręką prawdziwym dobrobytem, nie było bowiem nieznanych lub nieuznawanych przez niego dziedzin w gospodarstwie rolnem. Zwracał uwagę na racjonalną uprawę ziemi, rozwinął sadownictwo i warzywnictwo, zorganizował gospodarkę cukrową i słodową oraz gorzelnię, zbudował wreszcie warsztaty rękodzielnicze, stolarskie, tkackie, garbarskie i t. p. Choć inżynier z wykształcenia, a dziejopis z zamiłowania, był Narbutt wzorowym rolnikiem; wyniki jego pracy na roli – rozsławiły imię jego w całej Litwie. Dzięki staraniom Narbutta, kraj począł się budować i bogacić na polu rolniczo-przemysłowem. Jego to głównie, między innemi, zasługą było urządzenie zakładów zdrojowych w Druskienikach. Zasklepiony w żmudnej pracy naukowej i znojnem gospodarstwie, nie był Teodor Narbutt obojętny na rozgrywające się w kraju sprawy polityczne. Na wieść o powstaniu Litwy w 1831 roku, odrywa się od zajęć codziennych i zgłasza się do dyspozycji gen. Giełguda. Po upadku powstania władze rosyjskie dwukrotnie go więziły w Wilnie, jako podejrzanego o wzniecanie wśród ludu patrjotyzmu i nienawiści do Rosji oraz o dążenia rewolucyjne. Narbutt wierzył, że za pomocą historji można wychować nowe pokolenia, zdolne podźwignąć Ojczyznę z niewoli, że pokolenia te uda się przy pomocy historji tak zahartować, iż wszystko bez wyjątku wraz z życiem poświęcą dla dobra Rzeczypospolitej; całą duszą żył w przeszłości z myślą przyszłości kraju. Dlatego dom jego, choć na głębokiej prowincji, był zawsze ośrodkiem żywego patrjotyzmu polskiego na Litwie; dla tego też całe młode pokolenie, które wychowane w takich zasadach z domu jego wyszło, oddało życie swoje w ofierze Ojczyźnie. Matka Ludwika – Krystyna-Katarzyna z Sadowskich, była córką ubogiego rolnika z Butrymańc (pow. lidzki), byłego żołnierza kościuszkowskiego; rodem szlachcianka, ale pracą i obyczajem zupełnie z ludem zespolona. Początkowo była ona gospodynią w szawrskim dworze; Teodor Narbutt ocenił jej ujmujący charakter i wielkie zalety serca i począł ją kształcić, a ujęty jej prostotą, czułością i głęboką religijnością, pokochał ją. Mimo różnicy stanu i wykształcenia, pojął ją za żonę. W posagu wniosła Krystyna w dom Narbuttów – bogobojność, miłość cichą i szczerą oraz prawdziwe familijne szczęście, a dzieciom zaszczepiła umiłowanie prostoty i pracy oraz szacunek dla wiejskiego ludu. „Była młoda, wesoła, czarnooka, urodziwa, a choć wyższej edukacji, jak powiadano wówczas, nie miała, ale wrodzony rozum i zalety duszy wynagradzały wszelkie salonowe niedostatki. Tradycje ojca rozwinęły w niej głęboki patrjotyzm, a dzielny i energiczny z natury charakter uczynił z niej niepospolitą w przyszłości niewiastę… Gdy pierwszy dziejopis Litwy siedział zatopiony w badaniu przeszłości, żona jego objęła z konieczności ster rządów w domu. Podupadłe gospodarstwo zaczęło się wkrótce podnosić i rozwijać w wielu gałęziach”. Pierwsze lata dzieciństwa spędził Ludwik w rodzinnym domu cicho, spokojnie i szczęśliwie na zabawach w familijnem gronie, słuchając opowiadań matki o jej ojcu i powstaniu kościuszkowskiem oraz o niedawnych wypadkach powstania listopadowego na Litwie. Ojciec wychowywał dzieci swe po staropolsku, w poszanowaniu dawnych zwyczajów i tradycyj, rozbudzając w nich umiłowanie do historji rodzinnego kraju i zaprawiając do przyszłej służby dla Ojczyzny. Sam niejednokrotnie z zapałem opowiadał dziatwie żywoty bohaterów narodowych i ich świetne czyny lub czytywał kursujące potajemnie w odpisach dzieła Mickiewicza. Zebrane przez ojca i rozmieszczone wokół domu najrozmaitsze pamiątki historyczno-geologiczne i kamienne bożki litewskie były dla małego Ludwika najdroższymi przyjaciółmi i powiernikami jego młodocianych marzeń. W tym czasie twardy los zesłał mu pierwsze dotkliwe wrażenia nieszczęścia w rodzinie, gdy, jak wyżej podano, ojciec jego dwukrotnie został uwięziony w klasztornej celi w Wilnie. Choć w obu wypadkach po kilkumiesięcznem uwięzieniu ojca zwolniono, jednak te bolesne przeżycia, gdy z trwogą matki łączyły się pierwsze gorzkie łzy i gorące modły dzieci, napewno miały doniosły wpływ na ukształtowanie się charakteru Ludwika, a w duszy jego pozostawiły niezatarte wrażenie gwałtu i obcej przemocy, ciążącej nad Litwą. Ludwik Narbutt miał dość liczne rodzeństwo, a mianowicie 4-ch braci: Aleksandra, Franciszka, Bolesława i Stanisława – oraz 3 siostry: Joannę, Amelię i Teodorę, – nie licząc rodzeństwa, które zmarło w dzieciństwie. „W świecie dziecięcym najbardziej się zespoliła czwórka rodzeństwa złożona z Ludwika, Bolesława, Franciszka i siostry Teodory. Przewodził jej Ludwik, nad wiek swój rozwinięty. Dzieci miały wielkiego przyjaciela w niejakim Gieratowskim, który od r. 1831 bawił w Szawrach w roli rezydenta. Skąd się wziął, kim był, jak się istotnie nazywał… nie wiedział nikt… Gieratowski uczył trochę dziatwę. Opowiadał też jej ciekawe rzeczy z przeszłości, zwłaszcza o 1831 r. Często też na tem tle rozwijały się dziecinne zabawy w odległym kącie ogrodu. Dzieci wraz z Gieratowskim bawiły się w wojnę. Ludwik występował w roli Kościuszki, Bolesław bywał jego adjutantem, a siostra Teodora-Platerówna. Zmęczone bieganiem siadały potem dzieci na dużym kamieniu i po swojemu rozstrzygały kwestje męczeństwa i cierpień kraju i narodu”. „A co by było, gdybym was zdradziła? – Spytała raz Teodora braci. – „Wyrzekłbym się Ciebie” – zawołał Bolesław; „A ja bym Cię własną ręką zabił” – wyrzekł poważnie Ludwik… „Dnia pewnego, gdy matki w domu nie było, drogą poza ogrodem przeciągał szwadron rosyjski. Dzieci postanowiły spełnić w swem mniemaniu czyn bohaterski i zamanifestować głośno swe narodowe uczucia. Wpadłszy więc w krzaki porzeczek i agrestu przy płocie koło drogi, całą siłą swych drobnych piersi zanuciły: „Jeszcze Polska nie zginęła! Pewne były, że je za to powieszą… gotowały się na śmierć męczeńską… ale szwadron przeciągnął, nie zwróciwszy na śpiew żadnej uwagi, co zdetonowało bardzo młodocianych patrjotów. Tak w domu Narbuttów wychowywany doszedł Ludwik tego wieku, gdy pora było myśleć o szkolnej nauce, która i utorować miała mu dalszą drogę w świat. Oddano go do powiatowej szkoły w Lidzie; była to 2-letnia szkoła przygotowawcza do gimnazjum państwowego, doskonale prowadzona przez zakon ks. Pijarów. Nauczycielami w niej byli jeszcze wtedy Polacy, językiem wykładowym również był język polski. Tu spędził młody Ludwik rok cały, poczem oddano go do wileńskiego gimnazjum gubernjalnego tzw. „Instytutu szlacheckiego” (około 1846 roku). Pobyt z dala od domu i rodziny musiał mocno dać się we znaki młodzieńcowi z natury tkliwemu i uczuciowemu, rozwijając w nim jeszcze większe przywiązanie do matki i rodzinnego domu. Teraz już tylko w uroczyste święta i w czasie wakacyj mógł bawić w Szawrach w familijnem gronie i cieszyć się cichem domowem szczęściem. W czasie wakacyj poza zabawami poświęcał czas na nauczanie młodszego rodzeństwa, pisywanie wierszy i badanie dziejów ojczystych lub najnowszych dzieł naszych wieszczów narodowych, do czego miał od lat dziecięcych zamiłowanie. Matka jego nieraz wspominała pamiętny obrazek z tej właśnie młodości Ludwika, gdy jako 12-letni chłopiec, patrząc w lustro i widząc swe czoło zbyt ocienione spadającemi na nie włosami, powiedział do niej proroczo o sobie: „Matko, opromienię je lub shańbię, bo dwie ostateczności przeczuwam, będzie ze mnie albo wielki człowiek, albo łotr wielki”. Wakacje szybko mijały i po uroczych tygodniach wypoczynku i beztroskich, miłych sercu wywczasach domowych oczekiwały Ludwika w gimnazjum wileńskiem nowe przykrości, zgryzoty, smutki i tęsknoty w okresie pracy nad sobą pod okiem na ogół zimnych pedagogów, z których niejeden mógł być zakonspirowanym szpiegiem rosyjskim. Do Wilna odwoziła go zwykle matka, która po drodze zatrzymywała się w Butrymańcach, „aby z czcią i miłością odwiedzić chylącą się ku upadkowi ubogą chatkę swego ojca, gdzie ujrzała światło dzienne, i pomodlić się z dziećmi nad grobem rodzica, pogrzebanego przy kapliczce, stojącej w pobliżu tej skromnej chatki”. Ludwik w gimnazjum był pilnym uczniem, poważanym i cenionym przez nauczycieli, a dobrym kolegą, kochanym i szanowanym przez towarzyszy, na których miał silny wpływ. Pobyt jego w gimnazjum (1846–1850) przypadł na bardzo ciężki okres politycznych wypadków w dobie „Wiosny ludów” i powszechnej rewolucji w całej niemal Europie. Na Litwie również w tym czasie pracowali potajemnie emisarjusze, rozwożąc rewolucyjne broszury i patrjotyczne odezwy, pobudzające serca młodzieży do czynu. W 1846 roku napełniły się wileńskie więzienia polskimi patrjotami z tzw. „spisku Rohra”, którzy podobnie, jak niedawno Szymon Konarski i Michał Wołłowicz, powiększyć mieli poczet męczenników wolności. „Białą farbą zamalowane okna klasztorne, gęsto wokoło porozstawiane szyldwachy, kibitki z żandarmami, przewożące więźniów, niepokój całej ludności, współczującej z cierpiącymi i niepewnej o siebie, wszystko to podziałało na młode umysły. Nareszcie w lutym 1848 r. ukaranie pałkami Rohra, przed wysłaniem go do ciężkich robót, wożenie po mieście, przywiązanych do pręgierza dra Romera, Apollina Hofmajstra i Józeta Bogusławskiego, ludzi, których otaczał szacunek powszechny, wysłanie kilkunastu w sołdaty, wszystko to na młodzieży, będącej świadkami tych faktów, robiło wrażenie wręcz przeciwne temu, jakie sobie rząd rosyjski zamierzał; podnosiło młode dusze, hartowało je, zagrzewając do najwyższych poświęceń. Ludwik zazdrościł niejednemu z prześladowanych, marzył o tem, żeby na ich los zasłużyć”. Oto jeszcze jedno charakterystyczne wspomnienie z jego dzieciństwa: w 1850 r. „gdy z Wilna na wakacje przyjechał do Szawr, rodzeństwo zaraz spostrzegło, iż był poważniejszym niż dawniej. Widziała tę zmianę i matka, śledząc z niepokojem ukochanego syna. Ostatnie dnie pobytu Ludwika w domu po kończących się ferjach nacechowane były dziwnym smutkiem. Rodzeństwo patrzyło nań z trwogą, czując iż coś wielkiego waży się w jego sercu. Nie śmiano się i jednak o to pytać. Dnie upływały… W przeddzień wyjazdu i gdy po dawnemu znaleźli się razem w ogrodzie, Ludwik cisnął otwarty scyzoryk o ziemię, a wskazując zatopione w piasku ostrze, rzekł: „może i mnie wkrótce wbiją tak samo nóż w serce…”. Zagadkowe te słowa dreszczem przerażenia objęły rodzeństwo. Prorocze to przeczucie – niedługo miało się symbolicznie ziścić.

Źródło: Ludwik Narbutt. Życiorys Wodza w powstaniu styczniowem na Litwie.
Opracował: por. Władysław Karbowski, 1933–1935
Wydawca: 76. Lidzki Pułk Piechoty im. Ludwika Narbutta

Dziatwa Ludwika Narbutta w Szawrach

Narbuttowie mieli liczną rodzinę, pięciu synów: Ludwika, Aleksandra, Franciszka, Bolesława i Stanisława, oraz trzy córki: Joannę, późniejszą Kuncewiczową, Amelję, późniejszą Stryjeńską i Teodorę, która, poślubiwszy Monczuńskiego w lat kilka owdowiała. Z synów Teodora zasłynął na całą Litwę Ludwik, którego pamięci te karty poświęcamy. Imię jego chlubą okryte, jako wodza powstańców w 1963, rozbrzmiewało szeroko we wszystkich zaborach kraju i zapisało się zaszczytnie w dziejach ówczesnej walki za ojczyznę, jako człowieka idei i znakomitego partyzanta. Z braci Ludwika udział w powstaniu brali też Bolesław i Franciszek. Ostatni walczył w Królestwie, w szeregach Langiewicza. Gorącą i czynną patrjotką była siostra Ludwika – Teodora Monczuńska, prawa niejako ręka Ludwika. Służyła ona sprawie narodowej z zupełnem zaparciem się siebie. Wracając do szczegółów, charakteryzujących życie domowe w Szawrach, musimy dłużej się nad niemi zastanowić, one to bowiem wpłynęły od kolebki na urobienie duszy Ludwika i późniejszych jego myśli i dążności. Ludwik Narbutt przyszedł na świat w Szawrach. Datą jego urodzin wedle ksiąg metrycznych w Naczy był 31 sierpień 1832 r. Tradycja jednak rodzinna mówi, iż bohater nasz urodził się w 1831 r. w chwili największej zawieruchy krajowej. Matka Ludwika, nosząca go podówczas w swem łonie, przechodziła całą gamę uczuć, od upojeń radości i nadziei na widok przechodzącego przez Szawry oddziału Giełguda – do bolesnych później zawodów. Wstrząśnienia te przypuszczalnie musiały oddziałać na dziecko. Z mlekiem matki ssał potem gorycz narodowych bólów. Z jej piersi czerpał miłość do kraju, która później stała się przewodnią ideą jego życia. W niemowlęctwie kołysały go smętne piosenki patrjotyczne cicho nucone. W dzieciństwie słyszał wokoło szeptane nazwiska ludzi, jak Konarski, Rhoer, Wołowicz i inni, łączono je z takiemi wyrazami, jak więzienie, rozstrzelanie, szubienica, zesłanie na Sybir… Były to pierwsze niemal wyrazy, które mocno utkwiły w głowie dziecka, chociaż ich doniosłości na razie nie rozumiał. Słyszał też ubolewania i gawędy o zniesieniu Unji, o smutnej działalności Siemaszki itp. Piastunka opowiadała mu o tem wszystkiem przerażające historje o strasznem prześladowaniu tych wszystkich, co na „prawosławje” przejść nie chcieli, o biciu ich nahajkami, wywożeniu na Sybir i zabieraniu przemocą kościołów unickich na cerkwie. Powiat lidzki należał podówczas do guberni grodzieńskiej, którą po 1831 r. rządził znany potem ze swego okrucieństwa, jako satrapa wileński – Murawjew. Zaprawiał się on tu do następnych czynów… stąd i w powiecie lidzkim były większe prześladowania, niż gdzieindziej. Niejednokrotnie dzwonki kibitki rozbrzmiewały i w Szawrach, stąd porywano ojca Ludwika – Teodora i wieziono go do Wilna, gdzie musiał się tłumaczyć z racji swych artykułów w „Kurjerze”, za udział swój dawniejszy w Towarzystwie szubrawców i za inne, tym podobne zbrodnie. Niewoląc jednak urzędników, wedle starego przysłowia, papką i solą umiał historyk Litwy obronić się od zarzutów i wracał szczęśliwie do domu, gdzie go z nieopisaną radością witała rodzina… Rok 1840-ty nowym w Litwę uderzył ciosem. Ukazem z dn. 9 września skasowano jej dawne prawa cywilne, jej Statut Litewski… Dotąd sądy cywilne były jawne. Spraw bronili adwokaci, urzędnicy byli obieralni, dekrety i akty sądowe pisały się po polsku… Teraz wprowadzono język rosyjski i procedurę tajną. Z nią weszło przekupstwo i demoralizacja urzędników. Smutek starszych przygnębiał serce dziecka. Nie rozumiejąc dobrze jego znaczenia, odczuwał jednak krzywdę… chciał się bronić… umysł jego pracował stale, a na jego dziecięcem czole palec Boski wyrył piętno ofiary i męki… W świecie dziecięcymi najbardziej się zespoliła czwórka rodzeństwa, złożona z Ludwika, Bolesława, Franciszka i siostry Teodory. Przewodził jej Ludwik, nad wiek swój rozwinięty. Dzieci miały wielkiego przyjaciela w niejakim Gieratowskim, który od r. 1831 bawił w Szawrach w roli rezydenta. Skąd się wziął, kim był, jak się istotnie nazywał, nie wiedział nikt… Tajemnica przechowała się do jego śmierci i z nim razem w grobie zamknęła… Gieratowski uczył trochę dziatwę. Opowiadał też jej ciekawe rzeczy z przeszłości, zwłaszcza z 1831 r. Często też na tem tle rozwijały się dziecinne zabawy w odległym kącie ogrodu. Dzieci wraz z Geratowskim bawiły się w wojnę. Ludwik występował w roli Kościuszki, Bolesław bywał jego adjutantem, a siostra Teodora – Platerówną. Zmęczone bieganiem siadały potem dzieci na dużymi kamieniu i po swojemu rozstrzygały kwestję męczeństwa i cierpień kraju i narodu. – A co by było, gdybym was zdradziła? – spytała raz Teodora braci. – Wyrzekłbym się ciebie – zawołał Bolesław. – A jabym cię własną ręką zabił – wyrzekł poważnie Ludwik. Historyk Litwy Teodor Narbutt kochał bardzo swe dzieci, pieścił je i odrywając się od pióra opowiadał im o Napoleonie, o roku 1812 i swoich w nim przygodach, co bardzo młodzież zajmowało. Ze strychu ściągano walizę ze skóry Siwki, w której stary napoleonista chował swe z owych czasów pamiątki. Wydobywał je ze czcią, rozkładał wokoło siebie i przypatrywał się im wzruszony, ze łzą w oku, jak relikwjom. Dzieci niemniej wzruszone, dotykały je z czcią i do ust podnosiły. Najbardziej rozrzewniał Teodora mundur stary, którego wyblakłe sukno i błyszczące jeszcze szlify budziły w nim wizje z r. 1812 z czasów młodości i nadziei. Uczcił nawet „starego przyjaciela”, jak zwykł mundur swój nazywać, wierszem, tak się zaczynającym: „Kiedy wszystko straciłem przez krajowe burze, Tyś mi jeden pozostał, mój stary mundurze! Błyszczałeś na mnie wówczas, gdy w kraju potrzebie Narażałem na ciosy i siebie i ciebie. Znikły piękne dni nasze, jak dym w nocnych cieniach Lecz ten jeszcze szczęśliwy, kto żyje w wspomnieniach”. Żył też w nich i upajał się niemi do najpóźniejszej starości, powtarzając często „O roku! kto cię widział w naszym kraju”… Dzieła Mickiewicza, jak Pan Tadeusz, Dziady i inne kursowały podówczas przeważnie w odpisach, gdyż druk ich był zabroniony. Dzieci jednak Narbuttów całe z nich ustępy umiały na pamięć, chwytając w lot, co głośno czytali rodzice, lub deklamował Gieratowski. Dnia pewnego, gdy matki w domu nie było, drogą, poza ogrodem przeciągał szwadron rosyjski. Dzieci postanowiły spełnić w swem mniemaniu czyn bohaterski: zamanifestować głośno swe narodowe uczucia. Wpadłszy więc w krzaki porzeczek i agrestu przy płocie koło drogi – całą siłą swych drobnych piersi zanuciły: Jeszcze Polska nie zginęła. Pewne były, że je za to powieszą… gotowały się na śmierć męczeńską…, ale szwadron przeciągnął, nie zwróciwszy na śpiew żadnej uwagi, co zdetonowało bardzo młodocianych patrjiotów. W długie wieczory zgromadzała się czeladź domowa i śpiewano wspólnie „godzinki”, lub pieśni kantyczkowe. Czasem p. Teodorowa mając czysty i silny głos odśpiewywała z kucharzem Karolem, obdarzonym dobrym basem, duet „walka Anioła z szatanem”. Pani Monczuńska, której te wszystkie szczegóły domowego życia w Szawrach zawdzięczamy, mówi, iż wszystkie opery i artyści sławni, których słyszała, nie wywarli na niej tak potężnego wrażenia, jak ten skromny duet w Szawrach z jej lat dziecinnych. Gdy Ludwik doszedł do lat chłopięcych oddano go do szkół w Lidzie. Systematyczna jednak nauka nie mogła go wyczeźwić z patrjotyczaych upojeń. Przebywając w domu na święta, lub wakacje uczucia te wybuchały silnej.. Stojąc przed matką deklamował jej nieraz: „o Matko Polsko”… a ona płacząc dłonią mu zakrywała usta i tuląc do piersi głowę jego całowała. Razu pewnego Ludwik jej rzucił: „będę mamo, albo wielkim człowiekiem, albo zbrodniarzem”. Matka drżała z trwogi o tego ukochanego, czując, iż wisi nad nim jakiś fatalizm, który go jej wydrzeć może.

Zofia Kowalewska
Dzieje powstania lidzkiego.
Wspomnienie o Ludwiku Narbucie.
Odbitka z „Dziennika Wileńskiego”

Pierwszy udział w ruchu patrjotycznym

W takich okolicznościach, w czasie pobytu Ludwika Narbutta w ostatniej klasie gimnazjum wileńskiego, spełnić się miał pierwszy jego czyn polityczny, pierwsza ofiara dla Ojczyzny. Pod wpływem gorących dysput patrjotycznych z kolegami Narwojszem i Bokszańskim na temat ostatnich wypadków i egzekucji Romera, który był przyjacielem domu Narbuttów, w listopadzie 1850 roku Ludwik powziął zamiar utworzyć w gimnazjum wspólnie z zaufanymi kolegami „Stowarzyszenie Patrjotyczne”, mające na celu wywołanie powstania zbrojnego w kraju. W początkach grudnia tegoż roku rozpoczął akcję i uświadamiania patrjotycznego swoich kolegów gimnazjalnych. Dla łatwiejszej i bezpieczniejszej pracy w tym kierunku zaprosił ich do swego mieszkania, ustalając do rozpoznania przyszłych spiskowców, jako hasło, wyrazy „Orzeł i Krzyż”. Koledzy jego, uczniowie Goworczewski i Podhorecki, z dziecinnej lekkomyślności opowiedzieli o tych zamiarach inspektorowi szkolnemu, wskutek czego tuż przed Bożem Narodzeniem o północy policja z wojskiem otoczyła mieszkanie Narbutta i tu go aresztowała, znajdując przy rewizji kartkę przez niego pisaną do kolegi z podpisanem hasłem „Orzeł i Krzyż”. Dalsze dzieje tych wypadków podajemy na podstawie relacji ustnej Ludwika Narbutta: „Wsadzony zrazu do ciasnego i ciemnego więzienia, po kilku dniach ujrzał wchodzącego do siebie ówczesnego wielkorządcę Litwy gen. Bibikowa; ten, oświadczając politowanie nad młodziutkim więźniem, kazał go do obszernej i wygodnej przeprowadzić celi, skąd po nowych dniach kilku stawiony był przed generał-gubernatorem. Pogróżki i obietnice kolejno następowały po sobie, a gdy młodzieniec niczego wyznać nie chciał i stawił się śmiało, odprowadzono go do prawdziwego lochu. W ciemnościach, które go otoczyły, zdało się Ludwikowi, że trafił na kości ludzkie, młoda wyobraźnia przedstawiła mu w nich relikwie narodowego męczen­nika, ukląkł przed niemi i z rozrzewnieniem je ucałował, poczuwszy się silniejszym niż kiedy na duchu, ale tygodnie wlokły się w tem wilgotnem więzieniu. Bibikow kilkakroć upewniał młodzieńca, że tylko dla dopełnienia aktów potrzebuje przyznania się z jego strony, iż on tę karteczkę pisał; słowem gene­ralskiem zaręczał, że się nic jemu i jego towarzyszom nie stanie. Zmęczony więzieniem, odurzony obietnicami j przysięgami wielowładnego pana, wyznał nareszcie młodzieniec, że był autorem tej nieszczęsnej kartki. Na dowód prawdziwości słów generała zmieniono mu zaraz więzienie, dano znowu suchy, światły i obszerniejszy pokoik, pozwolono nawet widywać się z młodszym bratem, ale tymczasem posłano akta do Petersburga…”. Dochodzenia rzekomo potwierdziły jego winę, ponieważ niemal wszyscy „spiskowcy”, członkowie niedoszłego stowarzyszenia w obronie własnej obwinili Narbutta, że jedynie pod wpływem jego gróźb brali z nim udział w tych rozmowach i zamiarach, lecz „oni nie tylko się nie zgodzili wziąć udział w tem stowarzyszeniu, nie zachęcali go do tego i w niczem mu nie pomagali, lecz sami chcieli donieść o tem władzy, co wykonali za pośrednictwem swych kolegów Groworczewskiego i Podhoreckiego…” Narbutt kategorycznie twierdził, że „do chwili jego aresztowania były tylko rozmowy i próżne debaty, ale nie przedsięwzięto żadnych konkretnych zamiarów i środków, dotyczących działania w tej sprawie; namawiając swych kolegów nikomu gróźb nie czynił i że w ogóle jedynym czynem w tej sprawie było przyjęcie… hasła, tj. wyrazów „Orzeł i Krzyż”; że oni chcieli tylko wypróbować, jak się ten spisek rozwinie wśród kolegów”. Przeprowadzona szczegółowa rewizja zarówno u Narbutta, jak i u jego kolegów, obciążających dowodów nie wykazała. Komisja śledcza nad więźniami politycznymi przy generał-gubernatorze wileńskim dnia 24 lutego 1851 r. postawiła wniosek, że: „w sprawie niniejszej jest winien uczeń Ludwik Narbutt, który według własnego i swych kolegów zeznania, namawiał ich do zbrodniczych pomysłów i szerzył wśród nich szkodliwe pogłoski, wskutek czego uważając go winnym i podlegającym za takowe czyny surowej karze, uważa za obowiązek oddać to do rozpatrzenia gen. gubernatorowi wileńskiemu”. Generał-gubernator wileński w sprawie Narbutta, z uwagi na jego niepełnoletność, wyjednał u cara zatwierdzenie o wyroku, skazującego go za „rozpowszechnianie wśród kolegów szkodliwych politycznych pogłosek”… na „karę chłosty rózgami i oddanie do służby wojskowej bez utraty tytułu szlacheckiego z przeznaczeniem do jednego z pułków VI korpusu piechoty z warunkiem, aby był oddany pod surowy dozór”. Wskutek tego Narbutt z rozporządzenia generał-gubernatora wileńskiego w dniu 29 marca 1851 r. poddany został haniebnej egzekucji, na którą umyślnie sprowadzono do Wilna jego rodzinę w charakterze świadków; zebrano także wszystkich starszych uczniów, kolegów gimnazjalnych Ludwika, by asystowali tej uroczystości. Egzekucja odbyła się w gmachu gimnazjalnym. Po odczytaniu cesarskiego wyroku wyliczono Ludwikowi przepisaną chłostę – 25 rózeg, którą młodzieniec zniósł mężnie. Po egzekucji, żegnając się z rodzicami, upadł im do nóg z prośbą o błogosławieństwo na dalszą smutną drogę życia. Nazajutrz, tj. 30 marca, jeszcze przed wschodem słońca wywieziono go potajemnie z Wilna tak, że rodzina nawet nie mogła z nim się pożegnać. Odwieziono go do Kaługi, do „miejsca jego przeznaczenia”.

Źródło: Ludwik Narbutt. Życiorys Wodza w powstaniu styczniowem na Litwie.
Opracował: por. Władysław Karbowski, 1933–1935
Wydawca: 76. Lidzki Pułk Piechoty im. Ludwika Narbutta

W carskim mundurze na Kaukazie

Około roku 1848 Ludwik Narbutt został ze szkół w Lidzie przeniesiony do Wilna i umieszczony w tzw. Instytucie Szlacheckim. Odwiedza go tam matka, zajmująca się zawsze sama nauką i lokatą synów, umową z profesorami etc. Przy niepospolitej energii dzielna kobieta posiadała męski praktyczny rozsądek i wszędzie sobie radę dać umiała. Zatopiony w swych księgach dziejopis Litwy chętnie się zawsze żoną wyręczał. Jak w domu na rodzeństwie, tak i w szkołach Ludwik nieprzeparty wpływ wywierał na kolegów. Jego wyższość duchowa brała zawsze górę i młodzież ku niemu skłaniała. W jego zaś sercu i głowie nurtowała wciąż myśl jedna – zbawienie kraju. Marzył o wielkich śmiałych czynach, wsłuchiwał się w echa emigracji, płynące z Zachodu, w odgłosy walki ludów o niepodległość. Lata 1846, 1847 i 1848 dostarczały sporo materjału i podniety gorącym, młodzieńczym wyobraźniom. W kraju ukazywali się różni emisarjusze, obiegały rewolucyjne broszury i odezwy, wpadające w ręce młodzieży i rozpalające krew w jej żyłach. Powstanie w Badeńskiem, udział w niem Polaków i Mierosławskiego, rewolucja Lutowa, wreszcie wojna węgierska w r. 1848 dały hasło do podniesienia ruchu w kraju, wzbudziły ferment wśród młodzieży polskiej we wszystkich niemal zakładach naukowych na Litwie. Zawrzały zwłaszcza Instytuty Szlacheckie. Tworzyły się kółka i spiski młodzieży szkolnej w kilku miastach, komunikujące się ze sobą. Wilno było ogniskiem i tej młodzieńczej organizacji. Z Wilna wysuwały się niejako pajęcze nici, obejmujące Mińsk i inne miasta… Ludwik, przybywszy do Wilna wpadł zaraz w tę sieć, znajdując ujście dla uczuć swoich w ogarniającej go robocie. Wkrótce też znalazł się w pierwszych, najbardziej odpowiedzialnych szeregach. Gdy z Wilna na wakacje przyjechał do Szawer – rodzeństwo zaraz spostrzegło, iż był poważniejszym, niż dawniej. Widziała tę zmianę i matka, śledząc z niepokojem ukochanego syna. Ostatnie dnie pobytu Ludwika w domu po kończących się ferjach nacechowane były dziwnym smutkiem. Rodzeństwo patrzyło nań z trwogą, czując, iż coś wielkiego waży się w jego sercu. Nie śmiano się jednak oto pytać. Dnie upływały… W przeddzień wyjazdu, gdy, po dawnemu znaleźli się razem w ogrodzie. Ludwik cisnął otwarty scyzoryk o ziemię, a wskazując zatopione w piasku ostrze – rzekł – „Może i mnie wkrótce wbiją tak samo nóż w serce…”. Zagadkowe te słowa dreszczem przerażenia objęły rodzeństwo. Ludwik błąkał się długo po ogrodzie smutny i zamyślony, jak gdyby żegnał wszystkie jego szyty, rył na drzewach daty, litery i różne hieroglify. Gdy zaś odjeżdżał, tulił się dłużej, niż zwykle do piersi rodziców ze łzą w oku, mocno wzruszony. Zabierał do Wilna młodszego brata, Bolesława, którego mu z pełnem zaufaniem w opiekę oddawali rodzice, nie mogąc go sami odwieść do szkoły. W męczącem tem pożegnaniu leżał tak bolesny smutek, iż serce rodziny owładnął po odjeździe Ludwika wielki niepokój. Uderzył też wkrótce w Szawry cios okrutny. Zaledwie dowiedziano się tam o wrzeniu młodzieży w szkołach, gdy niemal jednocześnie nadbiegła wiadomość o aresztowaniu Ludwika i strasznej, grożącej mu karze. Ruch patrjotyczny młodzieży zwrócił uwagę kuratorów i władz administracyjnych. O ile pierwsi, traktujący podówczas uczniów z rodzicielską wyrozumiałością, chcieli wybuchom młodocianych umysłów nadać charakter dziennej, swawoli i skarcić ją odpowiednio – o tyle drugie podniosły wielki alarm, nadając tej sprawie olbrzymie polityczne znaczenie, gdy w rzeczywistości była to konspiracja nader niewinna i nie pociągająca za sobą żadnych, poważnych skutków. Generał – gubernator Bibikow zaordynował najostrzejsze środki. Rozpoczęły się rewizje, surowe śledztwa, areszty… Znajdowano zaś jakieś mało – znaczące świstki, wierszyki, piosenki patrjotyczne… Zwożono uczniów z Mińska i innych miast do Wilna w celu badań i konfrontacji z kolegami. Wprowadzony lekkomyślnie do organizacji młodzieży przez ucznia Pawła Wejcherta – niejakiś Płoński stchórzył i wypowiedział zbyt wiele… nastąpiły nowe areszty… Ludwik Narbutt, przy którym znaleziono jakieś drobne świstki, skazany został, wraz z kilku swemi kolegami na sto rózek i „wieczne Sołdaty”. Był to najwyższy rodzaj kary. Przyjął swój wyrok z zupełnym spokojem. Kilkunastu innych uczniów skazano na 75 rózeg i wygnanie, całe zaś setki na chłostę, dzielącą się na 4 kategorje. Pierwsza wynosiła 100 rózeg druga – 75, trzecia – 50, czwarta – 25. Kary cielesne praktykowane były podówczas we wszystkich szkołach. Egzekucje te jednak odbywały się cicho, przy pomocy stróżów szkolnych, oszczędzających winowajców i nosiły charakter kary ojcowskiej. Na ten raz jednak zastosowano chłostę z wyroku sądowego „na młodocianych przestępców politycznych”, jak ich nazywano, starając się nadać temu ceremonjałowi ostentacyjny charakter. Szło może o spotęgowanie wrażenia na ogół społeczeństwa i o większe udręczenie moralne skazańca. Rózgami więc sieczono uczniów, acz w murach gimnazjalnych, lecz publicznie… Asystowali przy egzekucyj przedstawiciele władz administracyjnych, sądowych i szkolnych, marszałkowie i kuratorowie. Uczniowie zaś, nie podlegający karze, ustawieni w szeregi, w galowych mundurach musieli przypatrywać się karze, udzielanej kolejno, jak również zawezwani obowiązkowo rodzice i opiekunowie skazańców. Na tę rodzicielską Golgotę przybyli i Teodorostwo Narbuttowie z Szawer i stali w szeregu, patrząc na mękę syna… Dużo matek mdlało… Krystyna Narbuttowa stała, jak martwy posąg z suchem okiem, płonącem głębokiem bólem… Ludwik nie wydał ani jednego jęku… Po egzekucji przypadł do nóg rodziców… Wówczas spalone ich usta przywarły do pobladłego czoła syna, a drżące ręce składały błogosławieństwo na tę ukochaną głowę… Ludwik miał zaledwie 17 lat, ale twarz jego nosiła już wyraz dojrzałego człowieka, pełnego spokojnej rezygnacyj. Matka dumną była z syna, lecz, gdy wróciła do Szawer z ciemnej brunetki przeistoczyła się w siwowłosą kobietę. Żałobny cień smutku padł na cały dom w Szawrach. Takiej rany w sercu, możeby i śmierć syna nie zadała w sercu rodziców, jak to wyrwanie dziecka z pod ich skrzydeł, przerzucanie go w dalekie strony, między obcych ludzi, niżej moralnie i kulturalnie stojących, gdzie jego godność człowiecza, jego uczucia i ambicja na ciągłe upokorzenia narażane być musiały. Poczta funkcjonowała podówczas bardzo słabo. Długie miesiące, lub niemal lata, należało czekać na list od biednego sołdata, na wiadomość o życiu syna i brata. Ten brat zaś, otoczony aureolą męczeństwa – stawał się dla rodzeństwa świętością!… Przypomniano sobie jego słowa; wypowiedziane przez niego myśli i poglądy uważając je za obowiązkowe hasła życia, dla młodego zwłaszcza pokolenia. Czas upływał. Mijały ciężkie dnie, miesiące i lata… Ludwik, choć odrzucony daleko od rodzinnego gniazda, pozostał wierny zasadom swoim, pełniąc swą służbę wojskową sumiennie i znosząc cierpliwie wszelkie upokorzenia, przeciw którym wciąż się buntowała jego czysta i szlachetna natura. Raz jednak, doprowadzony do ostateczności porwał się na oficera z bagnetem… Jednak władze wojskowe oceniając wyższość moralną polskich skazańców umiały usprawiedliwić w pewnym stopniu jego czyn zuchwały. Jedyną bowiem karą było przeniesienie Ludwika do armji czynnej na Kaukazie gdzie, jak i w rotach aresztańskich znalazł sporo rodaków, deportowanych podówczas przeważnie nie na Syberję, lecz na Kaukaz. Wszyscy ci Polacy cieszyli się na ogół dobrą u starszyzny wojskowej opinją i zachowaniem. Zdolności Ludwika, oraz jego postępowanie, wzbudzające względy i szacunek nie tylko u kolegów, lecz i u oficerów – zwróciły na siebie uwagę. Ci ostatni dopomagali mu chętnie w studjach wojskowych, którym się Ludwik z zamiłowaniem oddawał i to co miało być karą przyniosło mu w przyszłości ogromne korzyści. Tu, po ciężkich przejściach w kraju – odetchnął względnie swobodniej, mógł myśleć i kształcić się… Jego odwaga i przytomność umysłu w walkach partyzanckich jednały mu przychylność i uznanie. Ludwik brał udział w kilkudziesięciu bitwach i potyczkach z Czerkiesami. Wszystkie te szczegóły czerpiemy z rękopisu siostry Ludwika Teodory Monczuńskiej z jej „Wspomnień z dzieciństwa”. Za zdobycie chorągwi nieprzyjacielskiej dostał, jako żołnierz, pięć rubli nagrody, ale posiadł przy tem rzecz większej wagi i nader dlań cenną – oto doświadczenie w walce partyzanckiej i głębszą jej znajomość. Studjował ją z uwagą, myśląc o własnym kraju… Przy zdobyciu Karsu Ludwik wskoczył pierwszy na redutę turecką. Padł tam ranny, ale ułatwił jej zdobycie. Mianowany został oficerem i otrzymał krzyż Św. Jerzego. Gdy po śmierci Mikołaja I zasiadł na tronie rosyjskim Aleksander II powiały, jak wiadomo, po wojnie Sewastopolskiej o wiele liberalniejsze prądy. Nastąpiły amnestie. Skorzystał z nich Ludwik wraz z całą masą innych wygnańców, którym łaska monarsza otwierała drzwi na powrót do kraju. Żegnani sympatją Rosjan, pozostawiając wszędzie po sobie dobrą pamięć – spieszyli wygnańcy do swych gniazd rodzinnych. Znalazł się w niem i Ludwik Narbutt po dziesięciu latach nieobecności. Było to w r. 1854. Szalona radość zapanowała w Szawrach. Dziesięcioletni okres czasu wyszczerbił swe ślady na twarzach i życiu rodziny, ale serca biły tem samem uczuciem. Ludwik też z młodzieńca przeistoczył się w poważnego człowieka. Był on niskiego wzrostu, szczupły, trochę łysy. Miał twarz myślącą, z wyrytym na niej wyrazem melancholji. Miły w obejściu, rozważny w radach i czynach, chętny do usług i pomocy drugim – pozyskał sobie wkrótce serce wszystkich znajomych i sąsiadów. Niedługo potem ożenił się z wdową Amelją z Kuncewiczów Siedlikowską, nader piękną kobietą, którą gorąco pokochał. Była ona już matką dwojga chłopiąt, dla których Ludwik był najlepszym ojcem. Zrazu zamieszkał z żoną w Siebreniszkach w pobliżu Szawer, ale wkrótce dla wychowania pasierbów, a być może w celu zbliżenia się do centrum wszczynającego się ruchu narodowego osiadł z rodziną w Wilnie. Żona Ludwika wyrastała swą inteligencją ponad ogólny poziom umysłowy, współczesnych kobiet. Miała umysł trzeźwy i zimny, co stanowiło kontrast z usposobieniem męża. Miłował ją bardzo i nazywał zawsze swoją „drogutką”. Mieli córeczkę, lecz ta zmarła w niemowlęctwie. Lecz ponad miłość dla żony rozkwitało w Ludwiku większe i świętsze uczucie względem ojczyzny. Myśl o obowiązkach dla niej nosił na wygnaniu, z myślą tą wrócił do kraju i czekał tylko odpowiedniej do działania chwili. W roku 1860 z Zachodu, z Warszawy poczęły się odzywać na razie niewyraźne jeszcze hasła i pobudki. Drgnęła na nie wreszcie i Litwa; rozpływając się w śpiewach i demonstracjach – do poważniejszej jęła się gotowa roboty. Ludwik Narbutt gorliwy w niej brał udział, pracując cicho nad uświadomieniem ludu i pozyskaniem jego życzliwości. Wsłuchując się w błagalne pienia, rozbrzmiewające w kościołach, wierzył on nie bez podstawy, iż te piersi, wzywające z taką siłą pomocy niebios, staną na pierwsze wezwanie, jak jeden mąż do walki za ojczyznę. Sądził ludzi według siebie i wierzył w trwałość tych rozpalonych uczuć… Rozpoczynała się powoli praca organizacyjna, w której wnet dwa zaznaczyły się prądy, – jeden pełen lekkomyślnej egzaltacyi drugi trzeźwej rozwagi. Ludzie poznawali się nawzajem, skupiali się i radzili, wyczekując wyraźniejszych haseł i rozkazów z centra ruchu – z Warszawy. W przygotowawczych swych pracach znalazł Ludwik wielką pomoc w siostrze swej Teodorze Monczuńskiej. Nie odstraszały jej żadne niebezpieczeństwa. Z dzielnością i męską odwagą szła wszędzie, gdzie pomoc jej była potrzebną. Znała dużo młodzieży i wtajemniczoną była w jej konspiracje. Szła do chat włościańskich, rozgrzewając serca prostacze i jednając dla sprawy przychylność ludu. Na lud to bowiem liczył Ludwik i opierał na nim swe nadzieje.

Zofia Kowalewska
Dzieje powstania lidzkiego.
Wspomnienie o Ludwiku Narbucie.
Odbitka z „Dziennika Wileńskiego”

O Naczelniku Ludwiku Narbutcie

Syn dziejopisa Litwy, Teodora Narbutta i Krystyny z Sadowskich, córki kościuszkowskiego żołnierza, urodził się w pamiętnym dla nas roku 1831, a urodzeniu jego niezwykłe towarzyszyły okoliczności. Na dziedziniec przybiegła znaczna liczba żołnierzy z oddziału Giełguda, a młoda matka, zobaczywszy ich przez okno, uderzyła radośnie w dłonie i zawołała: „Jacy oni piękni! jacy wszyscy młodzi!” Może nakarmione w tej chwili dziecię ukształtowało bohatersko swego ducha na wszystkie dnie późniejsze. Podrastające chłopię miało skąd czerpać tchnienie miłości Ojczyzny. Ojciec stary, rozkochany w szmerach przeszłości tej ziemi – ten ojciec o piersi spiżowej i nieugiętem czole, rozdmuchiwał święte płomienie w czystej młodziana piersi. Sam żołnierz kościuszkowski ze czcią wymawiał przy dzieciach imię swojego wodza, całował ze łzami w oczach mundur swój świetny, a wówczas robiła się cisza tak uroczysta, jak w kościele. Umysł i uczucie miał więc Ludwik młody dostatecznie przygotowane domowem wychowaniem, gdy go po ukończeniu szkół w Lidzie oddano na dalsze wykształcenie do Wilna w r. 1849. Tam dostał się od razu w wir gorącej młodzieży, rwącej się do wolności, zawiązującej tajne kółka, uczącej się pieśni naszych wieszczów i rysującej Orły i Pogonie. On był z nich najpierwszym. I nadeszła noc ciemna, w której porwano młodzieńca, wtrącono do zgniłego więzienia, stawiono przed sądy i osądzono na śmierć. Ze względu na młody wiek, bo miał zaledwie lat 18, zmieniono wyrok na 50 rózeg i wieczne sołdaty w rotach aresztanckich. Na świadków okrutnej tej kary chłosty sprowadzono rodziców do Wilna, a koledzy musieli na to patrzeć w paradnych mundurach. Po odebraniu plag upadł młodzieniec do nóg swym rodzicom i prosił o błogosławieństwo ostatnie. Niżej pochyliły się ramiona starego ojca, a matka, dotąd hoża brunetka, wróciła do domu siwowłosą staruszką. Ludwik, wysłany na Kaukaz (na granicę Azji), lat dziesięć staczał boje z tamtejszemi plemionami, broniącemi swej ziemi od carskich najeźdźców. Brał udział w 90 potyczkach, był ranny cztery razy, wskutek czego do końca życia chodził pochylony naprzód, a odznaczał się tak niezwykłem męstwem, osobistą odwagą i przytomnością umysłu, że budził dla siebie najwyższy szacunek Moskali. Po 10-ciu latach, w drodze łaski, przy wstąpieniu na tron cara Aleksandra II powrócił niespodzianie do Ojczyzny i to ze stopniem oficera. Ale niedługo dane mu było spoczywać. Przyszedł rok 1863, rok wielkich nadziei, bezprzykładnych ofiar, niezachwianej wiary. Najpierwszy też na Litwie całej pośpieszył do boju Ludwik Narbutt, jako naczelnik wojenny lidzkiego powiatu. Pierwsza jego gromadka to towarzysze, przyjaciele lat młodzieńczych i lud rodzinnego sioła. Niezadługo kapłan patrjota, ks. Horbaczewski, stanął przy nim na czele swej gromadki, a z Wilna przyprowadził mu setkę Andriolli, znany zaszczytnie malarz-artysta. Adjutantem Ludwika był brat jego młodszy, Bolesław, który mimo młodzieńczego wieku odznaczał się wielką odwagą w boju. Liczba całego oddziału nie przekraczała nigdy 1.000 ludzi. Wódz ubrał ich w świtki szare, przez ramię zawiesił im torby płócienne, i tak odziana wstąpiła młódź gorąca w ciemnie litewskich borów zaraz na samym początku powstania, bo w lutym 1863 r. Zaroiły się litewskie puszcze odgłosem wrzawy wojennej. Zdawało się, że lasy zaludniły się duchami: tam naderwano idące kolumny wojsk, ówdzie odbito jeńców, a dalej jeszcze zdobywano amunicję i broń na Moskalach. Powstańcy ulatniali się jak dymy chałup, poczęły się o nich tworzyć legendy. Moskale z zabobonną trwogą opowiadali, że kule nie imają się Narbutta, ale że każda jego kula zabija. Szli niechętnie i ze strachem przeciw oddziałowi Narbutta, bo wiedzieli, że nie idą do walki zwycięskiej; więc naznaczyli wysoką cenę na jego głowę. I czego nie dokazało męstwo kilkotysięcznych oddziałów Moskali, którzy wytoczyli nawet przeciwko niemu armaty, tego dokonała zdrada. Imię zdrajcy zatajono, bo zdrajca podobno nie powinien mieć imienia. Jest w lidzkim powiecie jezioro Kotra, a przy jeziorze stary kościółek, Dubicze, za jeziorem lasy nieprzebyte, a w nich ruiny starego zameczku. Tam w puszczy rozłożył się obozem Ludwik, oczekując dowozu żywności od strony Dubicz. Stanowisko było bezpieczne: za nimi puszcza nieprzebyta, przed nimi jezioro – wokoło niedostępne trzęsawiska, a dostęp przez kładkę na rzeczce jedynie pozostawioną. I drogą tą miano naszym dostarczyć chleba. Pikiety, stojące w zaroślach, dały znak, że już niosą chleby. Wódz stał w otoczeniu brata Bolesława, Andriollego i kilku najbliższych sercu przyjaciół. Andriolli wyrzekł: „Za dużo idzie chłopów”. „Stanąć w pozycji” – zakomenderował wódz przez roztropność, ale nie przeczuł zdrady, bo na przodzie szedł wysłany poseł i komenderował przeprawą. Przechodzili kładkę szybko, inni w bród rzeczkę, jakby z obawy tylnej napaści ze strony Moskali – idący przodem jak judasz zbliżył się, wskazał palcem i wyrzekł: „Oto Narbutt”. Odwinęły się świtki, zamiast chlebów pokazały się karabiny, a Ludwik padł na ziemię, ranny w piersi i czoło. Pochwycili go na ręce, zasłonili towarzysze, lecz każdy z nich odbierał śmiertelną ranę, i tak utworzył się przy ukochanym wodzu wał z ludzkich ciał. Ludwik komenderował jeszcze odwrotem: „Zgodnością, panowie!”, ale raniony powtórnie, złożony na mchach leśnych, skonał ze słowami: „Jak słodko umierać za Ojczyznę!”. Brat młodszy, ciężko ranny, dostał się do niewoli i długie lata przepędził na Sybirze… Moskale pozwolili na pochowanie poległych tuż przy kościele w Dubiczach. Nagie, odarte ze wszystkiego ciała obmyły i ubrały w koszule chłopskie kobiety, proste trumny ustawiono jedną przy drugiej i usypano im wysoką mogiłę. Wysoka mogiła zakryła męczenników ciała, duchy ich uleciały w zaświaty, lecz miały jeszcze taką potęgę, że nowe poczęły się tworzyć legendy. Szła wieść, że Narbutt nie zginął, a lud opuszczał swe domy i z bronią w ręku poszukiwał wodza. Z rozkazu Murawjewa przyszli Tatarzy podkowińscy, rozrzucili hakami kościółek i całą mogiłę rozwlekli het po polu. Na miejscu tem wyrosły brzozy w dawny kształt kościółka, a Lud uważa to za cud, spełniony nad grobem męczenników. Ojca Ludwika rozkazał Murawjew wywieźć na Sybir. „Chyba i trumnę włożymy do kibitki” – odpowiedzieli mu ci, którzy oglądali starca. Murawjew kazał starego patrjarchę postawić przed siebie i wyrzekł do niego: – Wiesz, stary, syn twój już nie żyje. – Mam więcej jeszcze synów – wymówił ten starzec niezłomny. – Won, stary psie! – zakrzyknął wściekły Murawjew. Zemstę wywarto na matce Ludwika, która została wywieziona na Sybir.

Ewelina Wróblewska, Rok 1863, 1923 r.

Organizacja partji Ludwika Narbutta

Ludwik Narbutt nie brał udziału w tych przygotowaniach do powstania, bo uważał, że niepożądane jest rozpraszanie energji na prace, które załatwiać powinni inni patrjoci, do tego powołani. Sam, jako przyszły wódz, w skupeniu oczekiwał hasła: „Do broni!” i przygotowywał się do tej chwili gorliwie i systematycznie; objeżdżał sąsiadów, przyszłych towarzyszy broni, i z nimi organizował, pod pozorem wypraw myśliwskich, ćwiczenia wojskowe, w czasie których studjował teren późniejszych szlaków powstańczych i kształcił swych kolegów w dziedzinie wojskowej. Pozatem pracował w ciszy nad uświadomieniem ludu i pozyskaniem jego życzliwości, bo tylko na niego liczył i opierał swe nadzieje. Dnia 13 lutego do dworku szawrskiego przybył goniec Wileńskiego Komitetu Rewolucyjnego z rozkazami dla Ludwika Narbutta. Wraz z nominacją na Naczelnika Wojennego w powiecie Lidzkim, otrzymał Ludwik Narbutt dekrety Rządu Narodowego, powołujące do powstania i o uwłaszczeniu chłopów, a także szczegółową instrukcję dla naczelników wojskowych, która w dosłownem brzmieniu podana jest w przypisach. W cichym dworku szlacheckim powstało zrozumiałe podniecenie. Po krótkiej naradzie familijnej stary Teodor Narbutt zdecydował, że „należy wydać dzieci na ofiarę Ojczyźnie”, bo jest ona w potrzebie. Niedługo trwały przygotowania do odjazdu. „Wszystko już było gotowe… Ludwik miał dom opuścić wieczorem.. Wiedziała o tem cała rodzina, tając przed służbą nurtujące ją uczucia… Nie wolno było zdradzić się z tem, że dzień ten w Szawrach wychodził z powszednich ram życia. Wszystko iść miało pozornie zwykłym trybem, a więc śniadanie, obiad, choć żaden kęs do ust przejść nie chciał… Cała rodzina zasiadła nawet do wieczerzy… Należało panować nad każdem niemal słowem, taić bicie serc… Dla skrócenia tego dnia, nieskończenie długiego, zaczęto czytać głośno Karlińskiego Syrokomli. Wieczorem przed rozstaniem zebrała się znów cała rodzina z domownikami. „Ludwik miał na sobie szary kubraczek, baranami podszyty, rewolwer na sznurku przez plecy, przy boku wisiała droga szabla kaukaska, siostra niosła chorągiew uszytą własnemi rękoma. „Ludwik zachowywał zupełny spokój, nie rozczulał się nawet wobec młodej żony, którą kochał bardzo. Z zimną krwią dawał różne polecenia siostrze Teodorze, będącej jego powiernicą i główną pomocnicą we wszystkich robotach. Składał w jej ręce Manifest Rządu Narodowego, polecając wręczyć go nazajutrz proboszczowi w Naczy z rozkazem odczytania go przed ludem z ambony. Chowając papier siostra rzuciła żartobliwie: „A gdyby mnie ujęto – żałowałbyś mnie?” – „Nie czas myśleć o różach, kiedy lasy płoną – odparł poważnie Ludwik. Po krótkiem, a serdecznem, błogosławieństwie rodzicielskiem, Ludwik Narbutt w towarzystwie brata Bolesława sześciu domowników, przyjaciół z lat młodzieńczych i włościan z rodzinnego sioła, ukląkł przed rodzicami i ślubował: „Przysięgam Wam, Rodzice, że zwyciężony nie wrócę do domu”, a wkrótce potem po tkliwem pożegnaniu wszyscy dosiedli koni i odjechali z domu w nieznaną im przyszłość. Parę kilometrów od domu w Sałapaciskim lesie zatrzymał się Narbutt koło traktu ejszyskiego, gdzie był wyznaczony punkt zborny dla powstańców, i tu oczekiwał na i przyszłych swych żołnierzy. Bolesław stał na placówce na i trakcie Szawry-Raduń, rozpoczynając w ten sposób służbę dla Ojczyzny. Nazajutrz, dnia 14 lutego, Teodora Monczuńska udała się do proboszcza w Naczy, ks. Jerzego Grottowta, któremu doręczyła Manifest Rządu Narodowego i rozkazy Narbutta. „Ksiądz zbladł… wahał się chwilę… wreszcie Manifest przyjął, wszedł niepewnym krokiem na ambonę i zaczął. Czytał źle, niewyraźnie… Gdy skończył, dodał: «Nazimow» i w przyszłości tem się ocalił. Gdy bowiem rozpoczęły się potem śledztwa i prześladowania tych, którzy Manifest ludowi czytali, – chłopi miejscowi zeznali pod przysięgą, że proboszcz publikował im tylko z ambony jakieś rozporządzenie generał-gubernatora Nazimowa. Ksiądz Grottowt wyszedł bez szwanku”. W nocy z 13/14 lutego Leon Kraiński z Hryszaniszek przywiódł do partji Narbutta 7 powstańców, nazajutrz zaś ks. Horbaczewski przybył tu z 17 włościanami, tak że 15 lutego Narbutt dowodził już oddziałem w sile 32 ludzi. W Sierbieniszkach był punkt zborny ochotników i tu na dziedzińcu, jak na placu musztry, odbywało się pierwsze szkolenie partji. W niedługim czasie akcja werbunkowa Komitetu uzupełniła szeregi partji do stanu ponad 70 ludzi, tak że w końcu lutego mógł już Narbutt spełnić powierzone mu zadanie. W Soboluńcach ks. Horbaczewski odebrał od partji przysięgę i pobłogosławił ją na dalszą służbę dla Ojczyzny. Oddział Narbutta prawie w połowie składał się z drobnej szlachty lidzkiej i oszmiańskiej, częściowo z młodzieży szkolnej i byłych wojskowych rosyjskich, a pozatem z włościan z okolicznych folwarków, którzy na pierwsze wezwanie dość licznie pośpieszyli do szeregów. Sympatja ludu do powstania była wówczas bardzo żywa i powszechna, a partja Narbutta specjalnie była nią darzona. Włościanie zaopatrywali ją w żywność, donosili o ruchach nieprzyjaciela, a kobiety prały powstańcom bieliznę i opatrywały rannych. Kilka wiosek – między innemi: Poddębie, Krakszle, Żubrowo i Linica – za sprzyjanie Narbuttowi w jego partyzantce – zostały srodze ukarane: zagrody spalone i z ziemią zrównane, a rodziny zesłane na Sybir. Partja Narbutta uzbrojona była przeważnie w broń myśliwską (pojedynki i dubeltówki), w połowie w kosy oraz w niewielką ilość zakupionych, a później zdobytych sztucerów i karabinów wojskowych. Magazyn broni partji był w Jakjańcach koło Szawr u leśnika Józefa Baniuszki, a pozatem u Kazimierza Giedroycia w Kaźmierzowie i u Alfonsa Szelkinga w Zabłociu. Umundurowanie partji było na ogół niejednolite, ze zrozumiałych zresztą względów na trudności sporządzania mundurów, jednak Narbutt starał się ubrać swych żołnierzy w krótkie baranie kożuchy, szare bluzy, polskie konfederatki, długie buty z cholewami i przez ramię przewieszone torby płócienne. Umundurowanie dla partji Narbutta przygotowywane było przez Komitet u dra Terajewicza w Sołtaniszkach. Prowiant dla partji dostarczał stary włościanin szawrski Maciej Niekrewicz, przyczem za wszelkie dostawy Narbutt płacił ludności gotówką. Dom Narbuttów w Szawrach był z konieczności schroniskiem dla powstańców, a jednocześnie magazynem wszelkich zapasów dla partji oraz jej wysuniętą składnica meldunkową. Największą trudność dla partji stanowiła kwestja uzupełniania amunicji, którą musiano na miejscu w obozie wytwarzać z dostarczonego prochu i ołowiu. Dostarczaniem tem zajmowali się agenci Lidzkiego Komitetu Rewolucyjnego, niekiedy jednak z powodu dotkliwego braku Narbutt musiał powierzać tę odpowiedzialną funkcję najbardziej zaufanym i dzielnym członkom partji. Zwykle załatwiała tę a dostawę siostra jego – Teodora Monczuńska. Ona to wraz z koleżanką, Antoniną Tabeńską, trzykrotnie jeździła do Wilna i stamtąd od agenta Wierblewskiego, wozami sprowadzała proch i ołów, a raz nawet dwie armaty przywiozła dla partji; i przy okazji zwerbowały do powstania dwóch oficerów rosyjskich, podporuczników Nikolai i Klimontowicza, jako też kilku przebywających w Wilnie patrjotów litewskich (Skirmunta i innych). Z uwagi na to, że powstańcy Narbutta przeważnie byli zupełnie niewyszkolonymi rekrutami, musiał Naczelnik ukryć oddział swój w Puszczy Nackiej, pomiędzy Dubiczami i Gryboszami w uroczysku Sienicy, i tu, w tzw. „obozie”, rozpoczął go szkolić i przygotowywać do boju, ucząc ponadto karności i innych zasad sztuki wojennej. Wszelkie wypadki niedyscypliny, dezercji czy buntu karał Narbutt przykładnie i w sposób odstraszający, z całą bezwzględnością dla wzbudzenia u małodusznych posłuszeństwa i obowiązkowości. Przykładem takiego surowego, żołnierskiego wychowania służyć może następujący wypadek z dezerterem Ryło: Zaraz na początku powstania zwerbowany został do partji Narbutta szlachcic Ryło z folwarku Rubiki pod Tarnowem lidzkim; miał on być na usługach Narbutta, jako jego konfident, wywiadowca. W czasie dezercji Ryło z Ikasało, wieśniakiem spod Dubicz, przybyli do ks. proboszcza Stawickiego Kaliksta w Dubiczach i, jakoby z polecenia Narbutta, poprosili go o zegarek dla swego naczelnika, gdyż on rzekomo zagubił swój i teraz jest w potrzebie. Na dowód, że nie kłamią, prosili księdza, aby udał się z nimi do obozu Narbutta w puszczy. W lesie przywiązali księdza do drzewa, a sami powrócili do Dubicz i ograbili plebanję. W tym właśnie czasie przybyli tu na plebanję w poszukiwaniu dezertera powstańcy Narbutta i zastawszy złoczyńców na grabieży, przytrzymali i odstawili ich do obozu. Narbutt, po krótkiej rozprawie sądu polowego, skazał ich na doraźną chłostę, a następnie na karę śmierci, przyczem musieli sobie sami wykopać grób, a następnie żywcem zostali w nim zakopani do góry nogami. W związku z częstemi w tym czasie w okolicy wypadkami bandytyzmu i grabieży, Narbutt zarządził, by wszelkich włóczęgów ludność przytrzymywała i wydawała w ręce powstańców, a pod ich nieobecność nawet i w ręce Rosjan; w ten sposób postanowił tępić tę ohydną plagę, która przynosiła ujmę godności powstańców, ponieważ były wypadki występowania w ich imieniu. O podobnej bezwzględności i surowości Narbutta, jako wodza, w odniesieniu do wykroczeń podwładnych w służbie, świadczy inny wypadek. Gdy w obozie pod Rudnikami młody powstaniec Nowiński zasnął na wedecie, Narbutt oddał go pod sąd polowy i skazał na karę śmierci przez rozstrzelanie; jedynie na wstawiennictwo ks. kapelana Horbaczewskiego i z uwagi na młody wiek skazanego (liczył 20 lat) złagodził mu wyrok w ten sposób, że, o ile w pierwszej bitwie wyróżni się męstwem, to wówczas kara będzie mu darowana, w przeciwnym razie zostanie wydalony z partji i w ogóle z szeregów armji powstańczej. Nowiński odczuł łaskę wodza, bo nazajutrz w bitwie pod Rudnikami dał dowód męstwa i poległ na polu chwały, zmazując tem w pełni swoją winę. W wychowaniu podwładnych miał Narbutt iście spartańską zasadę dawania z siebie przykładu, dlatego tak wymagającym był w stosunku do siebie i dlatego jego czyny nosiły niekiedy charakter szaleństwa lub lekkomyślności w igraniu z niebezpieczeństwem. Oto charakterystyczny przykład: przebywając w obozie, dowiedział się Narbutt od i przekupionego rosyjskiego urzędnika o zdradzie i zasadzce, zorganizowanej na jego życie przez Moskali przy pomocy pewnego obywatela zdrajcy, u którego rzekomo złożone zostały dla partji pieniądze komitetowe. Zdrajca ten napisał do Narbutta list, by on sam przybył do jego dworku po odbiór gotówki, lecz bez licznej asysty, ponieważ to mogłoby ściągnąć na niego podejrzenie Moskali, że jest w stosunkach z powstańcami; jednocześnie zaś w dworku swym ukrył 40 Kozaków, którzy mieli dokonać pojmania Narbutta. Narbutt, wiedząc już o tej zasadzie, świadomie we dwóch tylko z adjutantem Kraińskim udał się do domu zdrajcy, ale jednocześnie otoczył potajemnie dworek swoją partją. W myśl przysłowia „złapał Kozak Tatarzyna, a Tatarzyn za łeb trzyma”, rozegrała się tu akcja w szalonem tempie. Dziedzic fałszywie udał serdeczność w powitaniu Narbutta, wręczył mu 5.000 rubli, pochodzących jakoby od Komisarza lidzkiego i w chwili, gdy Narbutt pisał pokwitowanie, otworzył drzwi do izb, gdzie byli ukryci Kozacy. Wówczas Kozacy otoczyli obu powstańców i odebrali im broń, lecz na dane „słowo honoru”, że nie uciekną, nie uwięzili ich. Oficer kozacki wyjątkowo szlachetnie i po koleżeńsku potraktował Narbutta, jako byłego oficera armji rosyjskiej, i oddał mu nawet skrycie rewolwer aby raczej popełnił samobójstwo, miast nieszczęsne swe życie skończyć na szubienicy. Narbutt udał się do drugiego pokoju i tam oddał w powietrze strzał, który był dla jego partji, ukrytej w pobliżu, umówionym znakiem do natarcia na dworek i przyjścia wodzowi z pomocą. Sytuacja teraz odwróciła się – Kozacy zostali pochwyceni i rozbrojeni, lecz Narbutt wspaniałomyślnie w rewanżu za szlachetność oficera kozackiego, udarował ich wszystkich wolnością, jedynie zdrajcę gospodarza oddał Kozakom, by mu nahajami odpłacili „doznany zawód i zdradę Ojczyzny”. Opowiadano o tym wypadku na całej Litwie, ubierając w najbardziej fantastyczne formy, podawano je z ust do ust, dodając coraz nowe szczegóły, tak że wieść o tem urosła niepomiernie. „Dobrze obliczył Ludwik swoje ryzykowne przedsięwzięcie i otrzymał skutek zamierzony. Urosła, zolbrzymiała jego postać w wyobraźni tak naszych, jak samych Moskali i fantastyczne opowiadanie o tej scenie zapaliło w sercach chęć dokonania cudów waleczności”. Jako dowódca partji zmienił się Narbutt nie do poznania. Był wówczas 33-letnim mężczyzną, dobrze zbudowanym, niewysokiego wzrostu, szczupłym, przygarbionym i pochylonym wprzód, z twarzą okrągłą, małą, na ogół nieładną, lecz o rysach regularnych, oczach niebieskich pod wyniosłem, wyłysiałem czołem; stale spokojny i zadumany, skromny i małomówny. Stał się jakby innym człowiekiem, rozjaśniało mu oblicze, a ruchy wszystkie i mowa zdradzały radość wewnętrzna, że się długo oczekiwanej, marzonej i gorąco upragnionej chwili doczekał”. Dopiero w czasie pobytu w „obozie dubickim” Narbutt zorganizował swoją partję, mianował oficerów i podoficerów, wyposażył ją w sprzęt bojowy i ostatecznie stworzył z niej dość silną i sprawną jednostkę bojową. Skład partji Narbutta, niezawsze jednakowy, przedstawiał się ogólnie w sposób następujący: Piechota: 2–3 plutony strzelców, 3–4 kosynierów, 1 karabinierów – ogółem nie więcej jak 250 ludzi. Jazda: 1–2 plutony jazdy (nie stale) około 30 szabel, Tabor i służby nie zawsze jednakowe – 20 ludzi. Ogółem partja Narbutta nigdy więcej nie liczyła jak około 300 ludzi. Sztab oddziału zorganizowany był podobnie, jak w wojsku regularnem, a więc: adjutant oddziału w charakterze szefa sztabu, który miał powierzoną pieczęć partji, – był nim Leon Kraiński z Hryszaniszek, przyboczny adjutant dowódcy – Bolesław Narbutt, rodzony brat Ludwika, intendent, czyli tzw. komisarz wojenny, którym był ob. Anzelm Patrykowski z Lidy, kapelan oddziału – ks. Stefan Horbaczewski, wikary z Ejszyszek, lekarz – dr Aleksander Brzozowski z Górnofela i rusznikarz partji – nieznany z nazwiska powstaniec. Dowódcami płutonów w partji byli oficerowie: Bolesław Frąckiewicz, Aleksander Skawiński, Władysław Pilecki, Władysław Nowicki, Piotr Jankowski, Władysław Nikolai i inni. Korpus oficerski składał się albo z byłych wojskowych armji rosyjskiej, jak: Antoni Klimontowicz, Nikolai, Nowicki, Kraiński i Skawiński, albo z emigrantów, uczniów szkoły podchorążych w Cuneo, jak Brzozowski, a wreszcie z ochotników powstańców bez fachowego wykształcenia wojskowego, mianowanych przez Naczelnika na polu walki za dzielność, jak: Michał Andriolli, Bolesław Narbutt, Pilecki i in. Wykaz uczestników powstania w partji Narbutta, aczkolwiek niezupełny, podany jest dla pamięci w dodatkach do pracy niniejszej. Partja Narbutta, podobnie jak i inne w tym czasie, zorganizowana była, jak następuje: Kosynierzy: uzbrojeni w kosy i dlatego tak nazwani, rekrutowali się przeważnie z włościan. Kosa, nastawiona na sztorc na drzewcu, była bronią poważną w walce wręcz, zadane nią rany były straszne, nieraz np. rozpłatanie głowy w 3/4 częściach. Utrzymanie kosynierów w skupieniu w ogniu nieprzyjacielskim, a nade wszystko zmuszenie ich do natarcia, wymagało wiele trudu, ale gdy się to udało, to walczyli dzielnie i z dużym skutkiem (np. w bitwie pod Rudnikami), Kosynierów używano zwykle do służby polowej i wartowniczej wspólnie ze strzelcami tj. jeden kosynier i jeden strzelec stanowili razem wedetę (czujkę) lub posterunek wartowniczy. Strzelcy, uzbrojeni we własną broń myśliwską (dubeltówki i pojedynki), organizowani byli przeważnie ze szlachty i służby leśnej, na broń tę nasadzano bagnety sieczne, aby można było jej używać w walce wręcz. Karabinierzy, uzbrojeni we własne lub zdobyte na wrogu karabiny niegwintowane i sztucery gwintowane, byli wyborową piechotą, organizowaną z ochotników służących dawniej w wojsku. Z braku tej broni, oddział karabinierski był nieliczny i specjalnie dobierany. Jazda, w której służyła przeważnie szlachta, jako stająca z własnem koniem i rzędem, rynsztunkiem, ubiorem i bronią. Uzbrojenie jazdy było niejednolite, przeważnie składało się z dubeltówki, rewolweru lub pistoletu i szabli. Jazdy używano do służby zwiadowczej, forpocztowej (czaty) i podjazdowej, w boju zaś do harcowania i niepokojenia nieprzyjacielskiej kawalerji. Tabory i inne oddziały pomocnicze, a więc pontonierzy, sanitarjusze i inni funkcyjni używani byli w partji nie tylko do prac według specjalności jako funkcyjni również brali udział w walce, jak i inni powstańcy z piechoty lub jazdy. Pontonierzy wyekwipowani byli w siekiery, łopaty, piły, oskardy i inne narzędzia techniczne prócz broni. Używano ich do robót przy przejściach przez wody, bagna i inne niedostępne miejsca, lub do niszczenia istniejących przejść, torowania drogi w puszczy, urządzania biwaków, obozów itp. Tabory w partji Narbutta były minimalne, ponieważ dowóz żywności i materjału spadał na barki powiatowego komitetu rewolucyjnego i jego komisarzy. Na wozach z partją razem wożono tylko amunicję, kotły do gotowania podręczną apteczkę polową, zapasową broń i najpotrzebniejszy sprzęt obozowy. Wartość żołnierza powstańczego dziejopis ówczesny, członek Rządu Narodowego, Agaton Giller scharakteryzował w sposób następujący: „Od warsztatu, od pługa, ze szkoły, z domu rodzicielskiego idąc do powstania, musiał niemal każdy z nich dążyć tajemnemi ścieżkami, pewny, że jeżeli go i Moskale pochwycą, zostanie powieszony lub wygnany. Ledwie szczęśliwie minął przeszkodę i stanął w lesie na punkcie zbornym, już musiał zaraz bić się, zanim nauczył się władać bronią, bo nieprzyjaciel znienacka na powstańców uderzał. Zwyciężył – nie mógł po zwycięstwie odpocząć, bo nazajutrz i bitwa lub marsz forsowny pomiędzy oddziałami moskiewskiemi, ze wszystkich stron ukazującemi się, marsz o którego nadzwyczajnych trudach żołnierz regularny nie ma nawet wyobrażenia! W całej pełni ocena ta odnosi się do żołnierza Narbuttowego.”

Źródło: Ludwik Narbutt. Życiorys Wodza w powstaniu styczniowem na Litwie.
Opracował: por. Władysław Karbowski, 1933–1935
Wydawca: 76. Lidzki Pułk Piechoty im. Ludwika Narbutta

Na wzór ojca swego kochanym

Ciągłe aresztowania i ekspedycje karne, połączone z dokonywanymi przez Kozaków awanturami i rabunkami spokojnej ludności, wywoływały oburzenie pokrzywdzonych, a nie osiągały zamierzonego celu. Widzimy to z dochodzeń komisji śledczej. Tak na przykład Gerard Zorawski nie uczestniczył prawie nigdy w przygotowaniach powstańczych, a Kazimierz książę Giedroyć z Kazimierowa, jeden z pierwszych aresztowany przez sztabskapitana Sieimonowa, także nigdy nie brał udziału w powstaniu, co najwyżej opłacał należne od niego składki, a jako człowiek praktyczny i trzeźwy, stał się w najbliższymi czasie serdecznym przyjacielem świeżo mianowanego (na miejsce podpułkownika Pinitskiego) naczelnika wojskowego powiatu lidzkiego pułkownika Finlandzkiego pułku leib-gwardii Ałchazowa. Inni aresztowani, jak to widzieliśmy, w większości swej nie stanowili poważniejszych organizatorów powstania. A w tym samym czasie tworzył się powiatowy komitet rewolucyjny, którego członkowie mieli działać na podstawie służbowych mandatów, wystawionych przez Rząd Narodowy, a opatrzonych, zamiast podpisów, pieczęcią tego Rządu, podobnie zresztą, jak i wszystkie jego odezwy i instrukcje. Celem działalności wyżej wspomnianego komitetu było rozwinięcie i wzmocnienie ruchu powstańczego w powiecie lidzkim, a także dostarczanie powstańcom broni, żywności, odzieży, środków materialnych, a także wszystkiego, co było niezbędne w czasie przewidywanej długiej walki. Ten sam komitet prowadził także akcję werbunkową na terenie powiatu. Naczelnikiem cywilnym powiatu został mianowany Konstanty Henszel z Wołdaciszek. Był on synem Ludwika i Stefanii z Puciłowskich. Ukończył gimnazjum w Wilnie, a następnie studiował medycynę i matematykę na uniwersytecie w Petersburgu. Jako dwudziestoparoletni młodzieniec został naczelnikiem. W maju po bitwie dubickiej, zagrożony aresztowaniem, musiał się schronić za granicę, gdzie w Paryżu uzyskał stopień doktora medycyny i potem, jako lekarz, brał udział w r. 1870 w wojnie francusko-pruskiej. Na miejsce Henszla został mianowany młody Witold Gażyc z Sieheniowszczyzny, syn Jerzego, marszałka brzesko-litewskiego, oraz Konstancji z Jakubowskich, Gażyc był prawosławny. Studiował na uniwersytecie w Petersburgu, a potem w Sorbonie. Wkrótce po mianowaniu naczelnikiem cywilnym został aresztowany i zesłany na Sybir. W drodze umarł z tyfusu. Do najwybitniejszych działaczy rewolucyjnych na terenie powiatu należeli, a większość z nich była członkami Komitetu Rewolucyjnego: Tomasz Szukiewicz, sędzia powiatowy z Lidy (lat 45. Do jego obowiązków należał pobór podatków. Później został zesłany do guberni niżegorodskiej); Ksawery Aleksandrowicz z Niewiszy (lat 35. Zesłany później do guberni tomskiej); dr. Karol Tyszkiewicz z Żyrmun (lat 44. Zesłany do guberni permskiej); Julian Popławski z Kopciuchy (lat 36. Aresztowany siedział w więzieniu w murach klasztoru przy kościele Św. Piotra w Wilnie. Groziło mu zesłanie lub katorga. Jego żona Stefania z Szalewiczów za pomocą ogromnych łapówek, Julianowie Popławscy byli to bardzo zamożni ludzie – potrafiła przebłagać sędziów i urzędników i wyratować męża. Po roku został zwolniony z więzienia, i żaden z jego majątków nie został skonfiskowany; Edward Berdowski z Nieprachy (Porucznik rezerwy armii rosyjskiej. Skazany na 18 lat katorgi); Edward Łazowski z Girek (zesłany na Sybir); Adolf Kraiński z Pałaszek (Wzięty do niewoli pod Dubiczami. Został zesłany do guberni woronezkiej, gdzie umarł); Józef Sumorok z Wersoki (Zagrożony aresztowaniem, uciekł za granicę); Anzelm Petrykowski z Lebiodki (Lat 30. Zesłany na katorgę); Stefan Wilbik z Lipkuńców (Werbował powstańców do partii. Zesłany do katorgi). Komisarz cywilny i komitet należeli bezpośrednio od Wojewódzkiego Komitetu Rewolucyjnego oraz od wojewody. Wileńskim wojewodą był młody ziemianin Mikołaj Giedroyć, a po jego aresztowaniu – Franciszek Konoplański. Z chwilą wyznaczenia naczelnika wojskowego zwierzchnią władzę w powiecie obejmował ten ostatni, i wtedy naczelnik cywilny, komitet i wszelkie urzędy powiatowe i gminne musiały się bezwzględnie podporządkować jego władzy. Naczelnikiem wojskowym w powiecie lidzkim został mianowany Ludwik Narbutt. Był to wybór nadzwyczajnie szczęśliwy. Ludwik Narbutt był znakomitym partyzantem, prawdziwym rycerzem „bez trwogi i skazy”. Posiadał wyjątkowe zaufanie i mir u wszystkich. Osoba jego była otoczona nadzwyczajnym szacunkiem i sławą. Był gorącym patriotą, doskonałym organizatorem, świetnym dowódcą, człowiekiem o żelaznej woli i wysokim pojęciu o obowiązkach polskiego żołnierza. W chwili pogromu i własnej śmierci dbał jeszcze o honor i rycerską postawę swoich podwładnych. To było jego największą troską i pragnieniem. To też zajął niewątpliwie jedno z najwybitniejszych stanowisk wśród najlepszych wodzów powstania. Był jednym z największych synów Ziemi Lidzkiej, którzy pozostawili po sobie najbardziej świetlaną i nieśmiertelną pamięć. Na te tak bardzo liczne i tak znakomite walory wodza złożyły się różnorodne i tak bogate w wydarzenia losy jego pięknego życia. Ludwik Narbutt urodził się w dniu 7 września (26 sierpnia st. st.) 1832 roku w majątku Szawrach powiatu lidzkiego z ojca Teodora, znanego historyka, i matki Krystyny z Sadowskich. Od lat dziecinnych wychował się w patriotycznej atmosferze, przesyconej walkami o niepodległość. I ta atmosfera, panująca w domu rodzinnym, podobnie jak i wpływy rodziców, a zwłaszcza dobrej i mądrej matki, pochodzącej z ludu, wywarły olbrzymi wpływ na ukształtowanie jego charakteru i umysłowości. Posiadał liczne rodzeństwo: 4-ch braci (Aleksander, Franciszek, Bolesław i Stanisław) oraz 3 siostry (Joannę Kuncewiczową, Amelię Stryjeńską i Teodorę Monczuńską). Pod wpływem opowiadań rodziców i mieszkającego w ich domu rezydenta Gieratowskiego o naczelniku Kościuszce, o roku 1812 i Francuzach, o powstaniu listopadowym, dzieci bawiły się między sobą i najczęściej treścią ich zabaw, zresztą podobnie, jak to miało miejsce u większości dzieci ziemian lub pracującej inteligencji na Kresach, były walki o odzyskanie utraconej wolności dla swej pognębionej Ojczyzny. Około roku 1845 Ludwik Narbutt został oddany do tzw. Progimnazjum Szlacheckiego, czyli szkoły powiatowej w Lidzie, powstałej na miejscu dawnej doskonałej szkoły ks. pijarów, zamkniętej przez zaborców w parę lat po powstaniu listopadowym. W Lidzie Ludwik Narbutt przebywał niedługo i przeniósł się do wileńskiego gimnazjum. Ludwik był pilnym uczniem i uczył się dobrze. Wiele czasu poświęcał poznaniu dziejów ojczystych oraz czytaniu zabronionych w tym czasie utworów naszych wielkich poetów. Głęboko tkwiące w jego duszy wpływy patriotycznego wychowania i częste w tamtym czasie a tak bardzo bolesne wydarzenia polityczne (parokrotne aresztowanie ojca, sprawa Szymona Konarskiego, prześladowania emisariuszy, spisek Rohra, rok 1848 i inne) sprawiały, że Narbutt stawał się ośrodkiem życia konspiracyjnego wśród swoich kolegów. Założone przez niego stowarzyszenie patriotyczne z hasłem „Orzeł i Krzyż”, oraz nieroztropna gadatliwość niektórych „kolegów-spiskowców” stały się przyczyną, że powyższa organizacja została wykryta. Ludwik Narbutt, jako główny winowajca, został aresztowany. Kilku kolegów po długich i męczących dochodzeniach w obronie własnej oskarżyli Narbutta. Sam generał-gubernator wileński Bibikow brał żywy udział w śledztwie. W końcu komisja śledcza w dniu 24 lutego (12 st.st) 1851 roku uznała, iż Ludwik Narbutt jest winien i zasługuje na surową karę, a ostateczne załatwienie sprawy postanowiła przekazać generał-gubernator wileńskiemu. Ten ostatni „uwzględnił niepełnoletność”. Ludwik urodził się jako dziecko nieprawego łoża. Po ślubie rodziców metryka została poprawiona. Narbutta i przedłożył swój wniosek cesarzowi Aleksandrowi II do zatwierdzenia. Podpułkownik żandarmerii Daniłow komunikuje pełniącemu obowiązki naczelnika 4 okręgu korpusu żandarmów generał-majorowi i kawalerowi Kucińskiemu w dniu 26 marca (14 st. st.) 1851 roku Nr. 31: że podczas pobytu p. gen. adj. Bibikowa 2-go w Petersburgu na wiernopoddańczym memoriale do Jego Cesarskiej Mości, naprzeciw zdania, w którym wypowiedziano wniosek Jego Ekscelencji p. Gen.-Gub. w sprawie ucznia wileńskiego gimnazjum Ludwika Narbutta, którego polecił za rozpowszechnianie wśród kolegów szkodliwych politycznych pogłosek poddać według jego wieku karze przez chłostę rózgami i oddać do służby wojskowej, jako szeregowca, nie pozbawiając jednak tytułu szlacheckiego. Jego Cesarska Mość raczył napisać: „wyrażam zgodę” i Dyżurny Generał Głównego Sztabu Jego Cesarskiej Mości potem zawiadomił Pana Generał Gubernatora, że wedle wykonania takowej monarszej woli wyżej wspomniany. Narbutt został przeznaczony na służbę do jednego z pułków 6 korpusu piechoty z warunkiem, żeby mieli nad nim srogi nadzór. Wskutek czego uczeń z rozporządzenia gen. mjr. został ukarany chłostą 25 razy rózgami w obecności uczniów wileńskiego gimnazjum gubernialnego w gmachu tegoż gimnazjum. Egzekucja odbyła się w obecności umyślnie sprowadzonych na nią rodziców Narbutta. W dniu 30 marca (18 st. st.) wywieziono go do Kaługi, gdzie go zaliczono, jako szeregowca, do riażskiego pułku piechoty. W roku 1854 brał już udział w wojnie z Turkami na Kaukazie, przy czym w roku 1855 dnia 8.IX. został za zasługi mianowany podoficerem, a parokrotnie otrzymał nagrody pieniężne. W r. 1856–1859 uczestniczył w uciążliwych walkach z Góralami i znowu za zasługi został mianowany „praporszczykiem” (chorążym) i nagrodzony Orderem Św. Anny 4 stopnia z napisem „Za waleczność”. W roku 1858 zasłużył na otrzymanie najwyższej pochwały za wojenne czyny. W roku 1859 został przeniesiony do rewelskiego pułku piechoty, a w dniu 21 lipca (9 st. st.) tegoż roku na własną prośbę został wykreślony ze spisów tego pułku z szarżą podporucznika. Ludwik Narbutt mógł już powrócić do stron rodzinnych i w kwietniu 1860 roku był już w Szawrach. Powitano go, jako męczennika narodowego. Po zwiedzeniu Warszawy i Krakowa, Narbutt w roku 1861 ożenił się z najbliższą swoją sąsiadką młodą wdową Amelią z Kuncewiczów Siedlikowską z Sierbieniszek. Miała ona dwóch synów z pierwszego małżeństwa, a z małżeństwa z Ludwikiem Narbuttem urodziła się potem jedna córka Maria, lecz zmarła w niemowlęctwie. Narbutt zamieszkał w Sierbieniszkach, poświęcając się gospodarstwu i pracy obywatelskiej. Bronisław Narbutt pisze o nim w swych niewydanych pamiętnikach: „Widziałem go w 1860 r. w Lidzie na kontraktach, był niewielkiego wzrostu, szczupły, blondyn, nieco łysy, z melancholijnym wyrazem na twarzy; wielki zdrowy rozsądek, uczciwość, miłość dla ludzi – to były główne jego zalety; mało mówiący, skromny w ułożeniu, chętny zawsze dla każdego z pomocą, był od wszystkich na wzór ojca swego kochanym”. Ludwik Narbutt wiele czasu poświęcał polowaniu, oddając mu się z zapałem. Ułatwiło mu to dokładne poznanie pobliskich i dalszych lasów i kniei i miało mieć potem tak wielkie znaczenie w powstaniu . Po nominacji na naczelnika wojskowego powiatu lidzkiego wyruszył w pole w dniu 14 lutego czyli w święto Matki Boskiej Gromnicznej (2 lutego starego stylu).

Antoni Grzymała-Przybytko,
„Ziemia Lidzka”
Miesięcznik krajoznawczo-regionalny
R. 3, 1938 nr 5–6 (lipiec–sierpień)

Śmierć Narbutta pod Dubiczami

Po nieudanej wyprawie na Narbutta pod Kowalkami w Puszczy Nackiej Moskale nie poprzestali próbować szczęścia, aby dopaść go znacznemi siłami i ostatecznie rozbić. Na głowę Narbutta generał gubernator Wileński nałożył znaczną nagrodę, licząc na to, że chciwość ludzka wyda go w ręce rosyjskie. Na poszukiwania partji Narbutta, prócz istniejącego stałego garnizonu lidzkiego, wysłano dodatkowo znaczną część dywizji lejb-gwardji pod dowództwem generała Weljaminowa, w składzie mniej więcej następującym: Pawłowski pułk piechoty, dwie kampanie strzelców lejb-gwardji, szwadron Kurlandzkiego pułku ułanów, szwadron dragonów lejb-gwardji, sotnia Kozaków, dwie baterje artylerji polowej (8 dział) i 1/2 baterji artylerji konnej (2 działa), ogółem około 3000 ludzi. Oddział ten dnia 1 maja o świcie maszerował z Ejszyszek na Dubicze lecz nie dochodząc do tego miasteczka, zatrzymał się w pobliżu leśniczówki w Montatach i tu, schwytawszy leśnika Adama Bazylewicza Karpowicza tzw. „Saładuszkę”, stałego przewodnika partji Narbutta, początkowo nieludzkiem biciem, następnie zaś obietnica dużej nagrody za zdradę zmusił go do wskazania miejsca pobytu powstańców w rejonie Stuniuńc i do zaprowadzenia ich do tego miejsca. Generał postanowił podstępem napaść na Narbutta i w tym celu, po noclegu w Dubiczach, z większą siłą udał się traktem przez Naczę na północ, rozgłaszając powszechnie po okolicy o swym odmarszu, natomiast mniejszy oddział pod dowództwem kapitana Timofiejewa w składzie: jednej kompanji strzelców lejb-gwardji i dwu kompanij Pawłowskiego pułku piechoty oraz plutonu 42 pułku Kozaków dońskich – łącznie około 700 ludzi, – pozostawił w ukryciu pod Dubiczami dla urządzenia zasadzki na Narbutta w rejonie Dubicze – Zabłoć. Narbutt tymczasem z niewielkim, do 120 ludzi wynoszącym oddziałem, uwiadomiony na czas o nadciągnięciu tak znacznych sił rosyjskich w jego stronę, w dniu 2 maja sprytnie zmienił miejsce pobytu i zmyliwszy wroga rozpalonemi ogniskami, które on wziął za rzeczywisty obóz powstańczy, z pod Molina (koło Staniuńc) przeszedł około 10 kilometrów na południe, przeprawił się jazami przez rzekę Kotrę na jej drugi brzeg i obrał obóz na południe od jeziora Pelasa pomiędzy Dubiczaini i Romanowem w terenie niemal niedostępnym, otoczonym bagnami i porośniętym krzakami. Tu w nocy z 2 na 3 maja przez agenta Rządu Narodowego otrzymał Narbutt bardzo ważne rozkazy; między innemi manifest Wydziału zarządzającego prowincjami Litwy z dn. 30 marca, powołujący narody Litwy i Białorusi do ogólnego powstania narodowego, którego wybuch ustalono na dzień 3 maja. Treść tego manifestu była następująca: Wydział zarządzający prowincjami Litwy. Rodacy! Pod naciskiem gwałtu, jakiego nie ma przykładu w dziejach, naród polski powstał do zrzucenia haniebnego jarzma. Powstał bez broni i bronią wydartą z rąk wroga walczy od dwu miesięcy za wolność i niepodległość swoją. W walce nierównej, ale rozpoczętej z wiarą w Boga i miłością Ojczyzny w sercu, Bóg pobłogosławił; wojna narodowa szerzy się, rozwija, olbrzymieje, tak że wszystkie siły najazdu podołać jej nie mogą. Powstanie stało się potęga, przed którą wróg zadrżał, którą świat podziwia. Wydział zarządzający prowincjami Litwy, działając z upoważnienia Rządu Narodowego, wzywa braci – Litwinów i Rusinów, stanowiących z Polską jedną nierozdzielną całość, do jak najściślejszego zjednoczenia się i skupienia wszystkich sił narodowych około zatkniętej Chorągwi niepodległości. Wobec krwawej walki narodowej różnicy zdań nie ma, stronnictwa istnieć nie mogą. Jeden cel wszystkich łączy – Rząd Narodowy lub rząd najezdniczy! Posłuszeństwo – lub zdrada!… Rodacy wszystkich wyznań i stanów, Bracia Litwy i Rusi! Czyż wobec bohaterskiej walki za Niemnem, w której najszlachetniejsza krew polska obfitym płynie strumieniem, będziemy dalej sromotnie kark zginać pod haniebne jarzm niewoli moskiewskiej? Będziemy obojętnie pooglądać, jak Moskwa wszystko co najzacniejsze i najszlachetniejsze więzi w cytadelach lub w głąb Sybiru wywozi? Pozwolimyż na to, aby w pośród nas siała kąkol niezgody i dłonie nasze uzbrajała w bratobójcze noże? O nie, tak nie będzie! Bracia! godzina ostatniej walki wybiła. Litwa i Ruś wierna ślubowi jedności powstanie, jak jeden mąż do boju za wiarę i wolność, za swobodę ludów, w obronie niepodległości własnej, w obronie porządku i cywilizacji. W kim tylko bije serce polskie, naprzód pod sztandar Orła i bratniej Pogoni, a poprzysiągłszy sobie miłość, jedność i braterstwo, wygnamy wroga z granic naszych. Do broni więc bracia! Do broni! Z modlitwą w sercu z świętem pieniem na ustach, jak dzielni ojcowie nasi, do broni w imię Boga Zastępów i Matki jego Najświętszej, Królowej Polskiej! Boże zbaw Polskę! Wilno, dnia 19/31 marca 1863 r. Prócz tego otrzymał Narbutt patent Wydziału Zarządzającego prowincjami Litwy z następującą nominacją: „Rząd Narodowy mianuje obywatela Ludwika Narbutta naczelnym wodzem zbrojnych sił Wielkiego Księstwa Litewskiego wszędzie, gdzie takowe w prostej z Nim komunikacji pozostawać będą”. Doczekał się zatem Narbutt owoców swego dzieła, doczekał się ogłoszenia powszechnego powstania na całej Litwie, które tak ofiarnie przygotowywał już od trzech miesięcy, doczekał się ponadto zasłużonej ciężko nagrody w postaci tej ostatniej nominacji. Cóż? – kiedy w tym właśnie czasie – czuł się niezupełnie zdrowym, był bardzo przemęczony fizycznie i wyczerpany moralnie. I „Ustne podanie niesie – pisze jeden z biografów Narbutta – że od samej chwili zawiadomienia o powołaniu przez Rząd Narodowy Litwy do ogólnego powstania, Ludwik utracił swój dawny posągowy spokój i po pierwszem uniesieniu wpadł w jakąś dziwną ociężałość, nieopuszczającą go aż do samej bitwy… Zdawało się, iż sen go nuży, że nigdy przedtem niedostrzeżone fizyczne osłabienie odbiera mu wszelką sprężystość”. Czy była to jakaś dolegliwość fizyczna, czy też wyczerpanie chwilowe? A może było to przeczucie człowieka, który dokonał swego posłannictwa i czuje zbliżający się koniec życia?, bo na przykład, na widok nowej czamarki, którą mu siostra Teosia Monczuńska wówczas przywiozła – rzekł do niej w przygnębieniu: „Nie dadzą mi ją znosić, kruk już zakrakał nad moją głową”. Zdarzyło się bowiem pewnego wieczora, iż nad rozpalonem ogniskiem zerwał się z pobliskiej sosny czarny kruk i, kracząc przeraźliwie, krążył nad głowami powstańców, czyniąc tem niezatarte wrażenie na obecnych. Zabobonni szeptali w przykrym nastroju, że zły to prognostyk, bo kruk ten nieszczęście sprowadzi. Żegnając się tuż przed bitwą z siostrą swą Teodora Monczuńską, rzekł: „Nie daję ci żadnych rozkazów, wracaj tą samą drogą. Posuniemy się bliżej ku Dubiczom, tam chleb nam przyniosą, może pójdziemy pod Grodno. Z Dubicz będziesz miała wiadomość, a te przelaszczki – dodał, podając wiązankę kwiatów, zawieź żonie i ojcu”. Pożegnawszy siostrę, wysunął się Narbutt na skraj lasu i usiadł pod drzewem. Przyboczni jego towarzysze, zwłaszcza Kraiński, jakby w przeczuciu, odciągnąć pragnęli wodza w bardziej ukryte miejsce… Narbutt jednak nie dał się do tego nakłonić i pozostał smutny i zadumany. Biegł może myślą do ukochanej żony i rodzinnego ogniska, może zaś bezwiednie opanowała go przedśmiertna tęsknica, doznawana często przez niektórych ludzi przed zgonem?… W takim nastroju przebył wódz w obozie w nocy z dn. 3 na 4 maja, w otoczeniu najbliższych towarzyszy, marząc o przyszłości kraju, wsłuchany w odgłosy puszczy i melodje pieśni żołnierskich, nuconych przy płonącem ognisku. Słowa jednej takiej pieśni zachował dla potomności „Głos z Litwy” (Nr. 2), za którym przytaczam dwie jej pierwsze strofy:

PIEŚŃ POWSTAŃCÓW PRZY OGNISKU

Wśród chłodu i głodu w obronie narodu
My zawsze do boju gotowi
Choć dłoń nam skostniała, lecz serce w nas pała
I grozim rozpaczą wrogami.

Świat głuchy na jęki, nie podał nam ręki
Już w pomoc nie wierzym niczyją,
Lecz z słowem modlitwy idziemy do bitwy,
Wołając: Jezusie, Marjo!

Poprzednio już rozesłał Narbutt rozkazy do nowo organizujących się partyj koło Lidy, jako też do partji trockiej – Wysłoucha, oszmiańskiej Ostrogi-Poradowskiego, nowogródzkiej, słonimskiej i innych, aby nadciągnęły pod Dubicze, gdzie miał zamiar wydać decydującą bitwę z siłami równemi oddziałowi Timofiejewa, którego chciał wciągnąć do błot Kotry i Pelasy, tu go otoczyć i rozbić. Stanowisko jego w Puszczy Dubickiej było na ogół doskonałe – w wyrębie leśnym na kępie, za którą ciągnęła się puszcza nieprzebyta, przed nią jezioro, wokół niedostępne trzęsawiska, a dostęp do obozu był jedynie przez kładkę ukrytą na rzece. Drogą tą właśnie miano dostarczyć do obozu chleb, na który niecierpliwie oczekiwano. Narbutt, czując się bezpiecznym, spokojnie obozował, powstańcy jego „ćwiczyli się w strzelaniu, tak, że słychać było w Dubiczach strzały, ale proboszcz miejscowy i właściciel Dubicz zapewniali Timofiejewa, że to „staroobradcy polują”. Timofjejew w poszukiwaniu powstańców pomaszerował na Zabłocie. Wskutek zdrady Adama Bazylewicza Karpowicza, który od włościan dowiedział się, że partja Narbutta obozuje w Puszczy Dubickiej koło jeziora Pelasy, doniósł o tem dowódcy rosyjskiemu. Timofjejew potajemnie powrócił z pod Zabłocia i, po męczącym marszu poprzedniego dnia, 4 maja zatrzymał się w Dubiczach dla dania wypoczynku oddziałowi, a wiedząc z doświadczenia, że otwartą walką nie pokona bohaterskiego partyzanta, postanowił zdradą i podstępem dopiąć swego zadania. Przy pomocy przekupionych włościan Adama Karpowicza i Antoniego Talikowskiego vel Tołłoczko z gminy koniawskiej odszukał ślady postoju partji. Pod wieczór tegoż dnia sztabs kapitan Renwald w przebraniu chłopskiem z Adamem Karpowiczem udał się łódką na zwiady wzdłuż Kotry, a potem błotami dotarł do rzeki Draciliszki, gdzie natknął się na czujkę (pikietę) powstańczą, która jednak nie strzelała, bo Narbutt zabronił strzelać do wieśniaków. Narbutt był powiadomiony o ukazaniu się jakichś dwóch wieśniaków ze strzelbami, obserwował ich przez lornetkę, lecz w końcu machnął ręką i rzekł: „kacapy-myśliwi, nic więcej, już idą na kaczki”. I poszedł na drugi brzeg lasu. W ten sposób Renwald bez przeszkód dokonał rozpoznania stanowisk powstańców i wrócił do Dubicz z meldunkiem. Po jego powrocie Timofiejew o godzinie 17-tej dnia 4 maja ruszył z oddziałem na to ustalone miejsce, aby urządzić zasadzkę na Narbutta. Prowadził go Adam Karpowicz, który doskonale znał teren i miejsce pobytu Narbutta. Przeprawiwszy się przez Kotrę po kładkach i na czółnach, niepostrzeżenie zbliżył swój oddział pod obóz powstańców, otoczył go dokoła i po kładce ruszył ze strzelcami przebranymi za chłopów na ową kępę, gdzie rozłożony był obóz Narbutta. Żaden ruch na kępie i naokół niej nie zdradzał obecności w pobliżu zaczajonych Moskali, którzy do kolan, a nawet po pachy zanurzeni w błocie i wodzie, kryli się za krzakami z bronią gotową do strzału. Narbutt w oczekiwaniu na transport chleba, stał w otoczeniu kilku przyjaciół koło pikiety (Czujki) i wypatrywał chłopów, którzy mieli chleb dostarczyć. Na uwagę Andriolliego, że coś za dużo tych chłopów idzie i to podejrzanych, Narbutt, chociaż nie przeczuwał zdrady, bo widział na czele przewodnika swego Adama Bazylewicza Karpowicza, przez lunetę począł obserwować i na wszelki wypadek kazał zająć stanowiska do walki. Idący przodem Karpowicz jak Judasz, wskazując palcem Narbutta, zawołał: „Oto jest Narbutt!”. Odwinęły się świtki chłopskie i zamiast chleba ukazały się karabiny. Łańcuch strzelców z okrzykiem ,,Hurra”! rzucił się naprzód, zajął wprędce stanowiska i zmierzył się do grupki powstańców, stojących najbliżej na kępie. Padła pierwsza salwa, skierowana w pierś Narbutta, który, mimo że został ranny w nogę, nie przestał dowodzić oddziałem w tak wielkiem niebezpieczeństwie. Nakazał odwrót na lewo od kępy na dubickie łąki. Powstańcy karny i dzielny stawiali opór, cofając się eszelonami powoli i w porządku, aby przebić się przez pierścień Moskali i ujść w kierunku na Dubicze. Cofając się tak, doszli wreszcie do linji rosyjskiej i starli się z nią na bagnety; walka wręcz niedługo trwała, powstańcy zdołali się wyrąbać z żelaznego wieńca bagnetów moskiewskich i przedarli się na dubickie błonia. W tym czasie druga kompanja rosyjska, rozsypawszy pluton tyraljery, wyciągnęła się w prawo od kompanji strzelców i w ten sposób odcięła odwrót dalszy Narbuttowi, spychając go w bagno. Manewr ten udał się. Rażeni z frontu i z boku powstańcy poczęli się cofać, odpowiadając ogniem na strzały rosyjskiej tyralierki. „Osiem razy oddział z okrzykiem „Hurra”! – pod silnym ogniem wznawiał atak i prowadzony przez wszystkich oficerów bezustannie ścigał buntowników po kępkach błota, porosłych wysoką i gęstą łozą” – tak później raportował o walce tej Timofjejew. Partja Narbutta na rozkaz wodza rozsypała się na grupki i każdy na własną rękę szukać musiał w ucieczce ratunku. Narbutt, widząc zbyt szybkie tempo odwrotu, sam cofał się ostatni, zagrzewał do walki, utrzymywał porządek i dyscyplinę, nawołując: „Wolno! z godnością panowie! nieprzyjaciel nas widzi! Odstrzeliwać i cofać się” i w tym właśnie momencie został znów ranny w pierś. Zgromadzona koło niego grupka najdzielniejszych i najwierniejszych przyjaciół, podtrzymująca słabnącego wodza, zwróciła uwagę wroga, który właśnie teraz skierował do niej morderczy ogień. Padają wierni, dzielni towarzysze broni, wreszcie sam wódz zostaje po raz trzeci śmiertelnie ugodzony kulą w szyję. „Zostawcie mnie, już umieram, ratujcie się sami” jeszcze raz słabnącym głosem nakazał wódz, widząc pogrom partji. Wszyscy towarzysze z otoczenia wodza od gradu kul legli zabici lub ranni. W tym właśnie czasie Władysław Klimontowicz i Seweryn Jakubowski podbiegli z szeregów do wodza, uklękli przy nim i usłyszeli te ostatnie jego słowa: „Dulce est pro partia mori!” (Słodko jest umierać za ojczyznę). Z temi słowy na ustach Ludwik Narbutt wyzionął ducha. Oddział, po stracie wodza i oficerów, bez komendy cofał się w nieładzie i napierzmy przez Rosjan pierzchną w lasy, gęstym trupem usławszy pobojowisko. Walka trwała przeszło godzinę. Pościg trwał do późnej nocy, poczem Moskale wrócili na nocleg; do Dubicz, skąd następnego dnia Timofiejew udał się przez Sołtaniszki na Zabłoć. Dnia 5 maja ciała bohaterów dubickich okrutnie pokaleczone włościanie dubiccy zabrali z pola bitwy i przywieźli pod kościół w Dubiczach. W grupie poległych odszukano wodza i rozpoznano go po sakiewce z większym zapasem gotówki, przechowywanej dla partji; prócz niej Narbutt posiadał przy sobie tylko książeczkę do nabożeństwa. Timofjejew opowiadał potem, że Narbutt „ubrany był skromnie, w czamarkę szaraczkową, bez żadnych odznak i długie buty, twarz była piękna, wysokie czoło, regularne rysy, na których zastygł dumny uśmiech”. Wskutek prośby przyjaciółki Narbuttów Antoniny Tabeńskiej, dowódca rosyjski, opuszczając Dubicze, na mocy telegraficznego zezwolenia generał gubernatora Nazimowa, zezwolił na pochowanie poległych z nabożeństwem. Siostra Narbutta z Antoniną Tabeńską i doktorową Terajewiczową z Sołtaniszek oraz miejscowym proboszczem ks. Stawickim zajęli się pogrzebem. Wieść o tem rozeszła po całym powiecie tak, że w dniu pogrzebu – 6 maja – zjazd obywateli ludu w Dubiczach był tak liczny (ponad 300 osób), że zapełnił się szczelnie nie tylko cały kościółek, ale i cmentarz kościelny. 12 trumien niepomalowanych, a trzynasta półaksamitem czarnym obita, bez katafalków w kościele ustawione zostały; na spodzie samym 6 trumien, na nich 4, dalej 2 i na wierzchu jedna trumna Narbutta wieńczyła piramidę. „Po nabożeństwie wszystkie trumny w jednej umieszczono mogile, rzędem jedna przy drugiej stawiając i całą tę ogromną mogiłę zasypano kwiatami”. Zaledwie skończyły się smutne uroczystości pogrzebowe – nadszedł inny oddział rosyjski (Kozacy atamana Własowa), który miał zadanie nie dopuścić do ceremonji pogrzebowej i rozpędzić tłum, lecz spóźnił się i jedynie zrównał z ziemią kopiec, usypany nad grobem powstańców, aby ślad po nich nie został. Przez 70 lat rozpoznawano mogiłę powstańczą jedynie po kamieniu z charakterystycznym napisem „Leon Kraiński 1863 r.”, którym rodzina oznaczyła grób jednego z 13-stu poległych. Imię Narbutta tak było na Litwie popularne i sławne, że, pomimo publicznego pogrzebu, lud długo wierzyć nie chciał, ze wódz zginął; byli i tacy, którzy już dawno po pogrzebie twierdzili, iż go widzieli i upewniali, że żyje, organizując nową partję w puszczy; pamięć o nim dotychczas przetrwała w legendach i pieśniach ludowych. „Są ludzie, których Opatrzność od kolebki do ofiar przeznacza, przychodzą oni na świat namaszczeni chryzmatem męczeństwa i przez cały swój żywot ofiarny aż do chwili ostatniej dźwigają swój krzyż z czołem promiennem wiarą, ze spokojem spełnionej powinności z pieśnią nadziei i wytrwania na ustach. Do takich postaci bezsprzecznie należał p. Ludwik Narbutt”. Taki nekrolog umieścił Rząd Narodowy w Nr. 11 „Niepodległości”, do którego dodać należy następujące uzupełnienie z „Wiadomości o powstaniu na Litwie” (Nr. 6 z dn. 12 V 1863 r.). „Zgon Narbutta – pierwszego powstańca Litwy – bolesnym ciosem dotknął wszystkich prawych synów tego kraju, lecz jego przykład i pamięć o Nim zachęci tysiące iść w Jego ślady, jak On walczyć dla kraju i choćby zginąć z pewnością, że Niepodległość Ojczyzny już niedaleka!”.

Źródło: Ludwik Narbutt. Życiorys Wodza w powstaniu styczniowem na Litwie.
Opracował: por. Władysław Karbowski, 1933–1935
Wydawca: 76. Lidzki Pułk Piechoty im. Ludwika Narbutta

Likwidacja powstania lidzkiego

Ze zgonem wodza partja jego przestaje istnieć.

W liczbie poległych pod Dubiczami stwierdzono następujących powstańców:
+ Narbutt Ludwik – lat 32,
+ Brzozowski Aleksander – lat 32, doktór z Grórnofela,
+ Brzozowski Franciszek – lat 35, obywatel z Górnofela,
+ Gremza Kazimierz – lat 25, włościanin z Lipkuńców,
+ Hubarewicz Stefan – lat 35, obywatel z Hołowiczpola,
+ Jodko Stanisław Jan – lat 22, obywatel z Pietraszuńców,
+ Kraiński Leon – lat 35, obywatel z Hryszaniszek,
+ Pokempinowicz Józef – lat 22, student uniwersytetu krakowskiego,
+ Popławski Włodzimierz – lat 28, obywatel z Kopciuchy,
+ Skirmunt Tomasz – lat 30, obywatel z Pińszczyzny,
+ Taraszewicz Ignacy – lat 38, felczer z Lidy,
+ Żukowski Władysław-Wandalin – lat 27, obywatel z Lacka,
+ Adam – nieznany z nazwiska przyjaciel Narbutta.

Do niewoli rosyjskiej dostali się następujący ranni w bitwie powstańcy: Klimontowicz Władysław, Nikolai Władysław, dr. Piasecki Cyprjan, Jankowski Piotr, Konopacki Antoni uczeń gimnazjum wileńskiego, Frąckiewicz Bolesław z Mostejki, Pilecki Władysław b. student uniwersytetu petersburskiego oraz włościanin Kirkuć Cyprjan. Ponadto w czasie ucieczki, po rozbiciu partji, pochwyceni zostali przez Moskali: artysta malarz Andriolli, 14-letni gimnazista Żeligowski Józef, Łukaszewicz Rudoll, Żemojtel Karol, Żukowski Jan, ordynans Narbutta Tubelewicz Józef, skarbnik partji Patrykowski Anzelm, felczerzy partji Kosman Franciszek i Rojsza Feliks, 16-letni Nowogoński Andrzej, mieszczanie Kopoczewski Sidor i Szachowski Walerjan oraz włościanie: Knutis Maciej, Janiewicz Adam, Niewiera Maciej, Raczuk Józef, Sobolewski Cyprjan i Milewicz Piotr. Wszyscy wyżej wymienieni oddani zostali pod sąd wojenny w Wilnie i w większości wypadków za udział w powstaniu skazano ich na zesłanie na Syberję. Reszta partji Narbutta pierzchła w lasy i szukała oparcia w innych partjach powstańczych, lub, kryjąc się czas pewien w puszczy, wyczekiwała stosownego momentu, by przekraść się zagranicę. Udało się wprawdzie Bolesławowi Narbuttowi, bratu poległego wodza, którego był adjutantem, zebrać w Puszczy Grodzieńskiej nieliczną garstkę rozbitków i objąć nad nią dowództwo, ale sam Bolesław nie dorównywał bratu zaletami wojskowemi i nie wiele mógł teraz zdziałać wobec masy wojska rosyjskiego, rozsianego w powiecie lidzkim w poszukiwaniu buntowników. Już dnia 12 maja pułkownik Ałchazow, naczelnik wojskowy powiatu lidzkiego, dopadł organizującą się nową partję Bolesława Narbutta nad rzeką Kotrą w Puszczy Grodzieńskiej pod Hanelkami i rozbił ją niemal doszczętnie tak, że nieliczne tylko jej resztki schroniły się w partji Ostrogi-Poradowskiego. Sam Bolesław Narbutt, przedzierając się puszczą za granicę, pojmany został przez Rosjan w okolice Druskienik i wkrótce oddany był pod sąd wojenny w Grodnie. Rozbicie partji Narbutta pod Dubiczami – zdecydowało o losach powstania w powiecie lidzkim. Dla oświetlenia klęski dubickiej musimy dodać następujące streszczenie wypadków, zaszłych w tym właśnie czasie w Lidzie. Na mocy rozkazów Narbutta, wydanych w obozie dubickim, Lidzki Komitet Rewolucyjny kończył pospiesznie organizowanie nowej partji powstańczej w rejonie Lidy pod dowództwem Stanisława Kolesińskiego i wachmistrza Kajetana Deraszkiewicza. Zbiórkę jej wyznaczono na dzień 27-go kwietnia w Krupskim lesie o 8 km. od Lidy, dokąd agent Komitetu Szukiewicz Tomasz z Wilbikiem Stefanem dostarczyli potrzebnej broni i wszelkich zapasów, a w Gudelach przygotowali 40 sztuk czółen do przeprawienia partji tej na drugi brzeg rzeki Dzitwy. Gdy w tym czasie w Owsiadowie u ziemianina Zienowicza zebrali się kierownicy nowo zorganizowanej partji przy udziale okolicznych obywateli, zdrajca Ignacy Kalinowski (przechrzta) podstępnie wywołał popłoch, strasząc zebranych, że idą na nich Kozacy i wojsko z Lidy, wskutek czego cała partja się rozpierzchła. Na próżno Narbutt oczekiwał pod Dubiczami jej przybycia. Nie nadeszła, choć go zapewniano, że będzie mu wysłana z pomocą. Jaki cel miał zdrajca Kalinowski w tej prowokacji?… Oto szwagier jego – Bolesław Szukiewicz, rodzony brat Tomasza, członka Komitetu Lidzkiego, podstępnie wyłudził od brata swego akta Rządu Narodowego, a od Anzelma Patrykowskiego mandat skarbnika Rządu Narodowego i, na mocy tych dokumentów, po bitwie Dubickiej, przywłaszczył sobie pieniądze w kwocie około 30000 rubli, przysłane przez Rząd Narodowy dla partji, jako też wszelkie składki, które wpływały do jego rąk na rzecz powstania. To była przyczyna, iż zdrajca ten doprowadzić chciał do jak najprędszego rozproszenia partji, aby od niego już nikt nie żądał rachunku z przywłaszczonej kasy i dla tego do spółki ze swym szwagrem Kalinowskim dokonał takiej zbrodni w Owsiadowie. Za zdradę Bolesława pociągnięty został przez Rząd Narodowy niewinny brat jego, Tomasz Szukiewicz. Wyrokiem zaocznym Rząd Narodowy skazał ich obu na karę śmierci. Nie udało się jednak wykonać tego wyroku, ponieważ Tomasz za udział w powstaniu został uwięziony przez Rosjan i zesłany na Syberję, Bolesław zaś udał się pod opiekę władz rosyjskich. Powstanie w Lidczyźnie – po klęsce dubickiej – gasło. Wprawdzie w początkach czerwca nowo mianowany naczelnik powiatu lidzkiego Ostroga-Paradowski przybył do Dociszek ze swą partją z Oszmiańskiego i objął dowództwo nad rozbitkami partji Narbutta, lecz nie mógł ożywić zamierającego tu ruchu zbrojnego. Nie pomógł także dość energiczny nowy Naczelnik cywilny Gażycz Witold, prezes Powiatowego Komitetu Rewolucyjnego. Po kilku niefortunnych potyczkach w czerwcu (Rudniki, Szumy) Ostroga cofnął się pod Szczuczyn i w Dziembrowskim lesie połączył się z partją Aleksandra Lenkiewicza, z którym razem wyruszył do Puszczy Grodzieńskiej. Przedtem jeszcze w dniu 1 czerwca (w dniu Zielonych Świątek) zdołał wykonać wyrok Rządu Narodowego na zdrajcy Adamie Bazylewiczu Karpowiczu, którego pochwycił w Montatach. Gdy powstańcy próżno szukali sznura, na którym miał łotr zawisnąć, Karpowicz tuż przed śmiercią powiedział: „Pany, na szto szukajecie wierouki, ja maju dziaszku, taj powiesicie”, (po co szukacie sznura, ja mam rzemień, to powiesicie). Po egzekucji zdrajca ten przez 2 tygodnie wisiał na przypłociu przed domem gospodarza Baniewicza w Montatach, zanim go Moskale zdjęli. Za judaszową zbrodnię – słuszna kara i zgon. Był to jakby ostatni akt tragedji powstania lidzkiego. Członkowie Komitetu Lidzkiego albo umknęli zagranicę, albo po uwięzieniu przez Rosjan zostali zesłani na Syberję lub w głąb Rosji. Powstanie zbrojne w powiecie lidzkim, stłumione przez Murawjewa, w czerwcu ostatecznie skonało. Rozpoczął się tu teraz okres represyj i okrucieństw nowego generał gubernatora wileńskiego, generała Murawiewa-Wieszatiela.

Źródło: Ludwik Narbutt. Życiorys Wodza w powstaniu styczniowem na Litwie.
Opracował: por. Władysław Karbowski, 1933–1935
Wydawca: 76. Lidzki Pułk Piechoty im. Ludwika Narbutta

Możliwość komentowania została wyłączona.